
Nie mogę patrzeć na Morusa, który z nieszczęśliwą miną pokłada się na ulubionym miejscu przyjaciela i tymi oczami kota ze "Shreka" rozgląda się, nie rozumiejąc... Rozpadam się, gdy pod zamkniętą klatką królika widzę łaciate futro z nosem wciśniętym między pręty drzwiczek...
Syriuszkowi zdarzało się zachorować i zostawał wtedy w szpitaliku na dzień lub dwa, ale zawsze wracał... Z wenflonem, z opatrunkiem, zalegał w klatce i odpoczywał po przejściach, dochodząc do siebie. Natychmiast lokował się obok chorego kocik i zabierał się po swojemu do pielęgnacji króliczka, zostawiając go tylko na czas jedzenia i żeby skorzystać z kuwety...
Teraz też czeka... Tęskni... Co mam mu powiedzieć? "Tego nie robi się kotu..."?
Myślę bardzo intensywnie...

Życie w Sierściuchowie toczy się dalej. Wczoraj pobili się moi świńscy chłopcy: Amisz i Otoko. Wszystko rozegrało się błyskawicznie: atak, zwarcie, wściekłe kąsanie, odstąpienie od przeciwnika, cykanie, taniec kupra, wzajemne groźby i wyzwiska. Polała się krew. Bilans strat: Amisz - rozcięty policzek, skaleczona okolica oka. Otoko - rozcięty policzek, rozcięta łapka w okolicy "dłoni". Rywanol, octenisept. Będę obserwowała, czy się nie paprze i nie tworzy się ropień. Konfrontacja była, niestety, tylko kwestią czasu. Dobrze, że tylko tak się to skończyło. Wojownicy siedzą od wczoraj rozdzieleni kratką i w przerwach, między snem a posiłkami, oddają się głośnym pyskówkom. Docelowo głupki mają zamieszkać razem, ale chyba jeszcze o tym nie wiedzą...
