Nawet jakby wybieg...?
Słonka trochę wylazło, to i fotki są lepsze: Momo rośnie i pięknieje...
Otoko...
KONIN. Ogromny dramat setek zwierząt, wielkie serca i zaangażowanie wrażliwych, pełnych poświęcenia ludzi, brak DT. Natychmiastowy odzew.
A JA? Żal, gniew i poczucie bezradności. Odpowiedzialność wobec zwierząt, które znalazły u nas dom. Bicie się z myślami, wojna serca i rozumu. Rozważanie możliwości "na zimno", bez emocji. Rozpatrywanie rozwiązań logistycznych, szukanie wyjścia i możliwości pomocy w zaistniałej sytuacji. Przytłaczająca świadomość, że konsekwencje mojej decyzji poniosą podopieczni, których przyjęłam pod dach. Co tu dużo gadać - zwyczajny, ludzki strach, że przywlokę do domu zarazę, która zdziesiątkuje mi stado odratowanych z trudem zwierzaków. Syriusz - gatunek podatny na e. cuni bardzo. Miałam już króliczka z EC. To nie wyrok. To tykająca bomba z opóźnionym zapłonem. To przypadłość, która komplikuje sprawy najprostsze, głupi katar zamieniając w śmiertelne zagrożenie. U mnie okazała się zabójcza. Mam cztery zdrowe tymczaski - dwie idą do domu w tym tygodniu, jedna ma rezerwację, o jedną nikt nie pyta. A świat idzie do przodu i życie obojętnie toczy się dalej. Czymże w tym wszystkim jest los jednej, nieszczęśliwej świnki, tuż pod moim bokiem...? Rzecz w tym, że nie umiem odwrócić wzroku i udać, że nic się nie dzieje... Mimo starań, nie zawsze mogę pomóc, a obraz zwierzęcego cierpienia zostaje w sercu, jak drzazga - że za późno, że coś przeoczyłam, że zawiodłam. Wciąż towarzyszy mi poczucie winy, ale nie jestem cudotwórcą, nikt z nas nie jest. Dlatego nie zgłaszam się ochoczo po konińskie świniaczki. Jeszcze. Bo Franuś umarł, ale Hanys żyje. Bo wciąż toczę walkę wewnętrzną. Bo wiem, że tu pomoc potrzebna jak najszybciej, ale muszę przemyśleć, jak mam działać. Trochę to chaotyczne, ale emocje trudno ubrać w piękne słówka, doszlifować. Nie straszę - stwierdzam fakty. Nikogo nie staram się do niczego przekonać - przedstawiam okoliczności zdarzenia, które trwa...