Raczej obędzie się bez fajerwerków, ale pewnie coś wymyślę

Styczeń rozwiał moje nadzieje na odrobinę spokoju, mama podupadła dosyć mocno na zdrowiu...Całe szczęście mój najlepszy ze wszystkich szefów nie szczędzi urlopu. W związku z tym ostatnio prosiaki zostały pod opieką Szymona i po powrocie nie dało się nie zauważyć, że są obrażone

Zwłaszcza Tazos. A ja, zamiast ukochać, bezczelnie zarządziłam obcinanie pazurów i fryzjera.
Nie czuję się zupełnie ekspertem w oswajaniu, Tazos był noszony na rękach i większość czasu od małego spędzał z nami, niż w klatce, ma to swoje plusy i minusy, jest bardzo kontaktowy do ludzi, aż za bardzo czasami. Cheetosek oswajał się sam swoim tempem, nie wyciągaliśmy go więcej, niż było trzeba, wolał obwąchać ręce czy podejść na chwilę na wybiegu zamiast leżeć z ludźmi, wtedy czuł się niepewnie i denerwował się. Moja taktyka pt. "nic na siłę" jednak przyniosła efekty
