Co do zastrzyków to już chyba od świni zależy. Tostowi się tak je strasznie robiło, że aż płakałam - ale to były moje pierwsze. Nachos, co prawda był bardzo osłabiony i nie za bardzo miał siły by reagować, ale przy końcówce kuracji i tak robiło mi się mu zastrzyki znacznie lepiej i szybciej niż Tostowi.
Z doświadczenia wiem, żeby nie robić z tego "rytuału", żeby nie robić tego ciągle w tym samym miejscu (np, na stole), no i żeby świń nie widział strzykawki. Tost już tak skojarzył to wszystko, że nie dało się go dotknąć i przez miesiąc dochodził do siebie. A z Nachosem już było inaczej, a to na kolanach mu zrobiłam, albo jak M. go trzymał, no różnie, w każdym razie tak, żeby się nie spodziewał.
Dużo zdrówka dla Żurusia

