Rano Pędrak nie zjadł śniadania. Latał koło michy, latał, w końcu wlazł do domku.

Przyjrzałam się uważniej. Wczorajsza trawa prawie nietknięta. Pierwsze podejrzenie - zęby, o matko! Wywlokłam z ukrycia wkurzonego zwierza na pełen ogląd, chociaż równo tydzień temu go macałam, bo bydlę jest w grupie ryzyka, i nic mu nie było. Paskudztwo od razu wlazło mi w rękę...

Świnia ma guza pod żuchwą i modlę się z całej siły, żeby to nie była powtórka z Natki..., żeby to był tylko wredny, nieproszony ropień, który wystarczy oczyścić...

Na razie dokarmiam ratunkową i włączyłam przeciwbólowe. W weekend nie ma dr Mileny. Zapisaliśmy się na wtorek. Będzie na bogato, bo we wtorek na kontrolę jedzie Pan Królikowski, tyle, że do MV. Na razie robimy królowi zastrzyki podskórne, a część leków podajemy przez wenflon dożylnie. Stan zwierza jest stabilny. Czekamy. Zaczynam cieszyć się z pandemii...

Nie mam pojęcia, jak to wszystko ogarniałabym chodząc do pracy...
Dobre chwile są jak wisienki na torcie...