Jakoś nie mogę przerobić tego, co się stało. W jednej chwili mnie ściska, a zaraz już jestem spokojna. Tak jakby nic się nie wydarzyło.. Żurek był pierwszym zwierzakiem, który rozpoczął wszystko, co zapoczątkowało moje zwierzakowe życie. Wzięliśmy Alfredzika, żeby miał towarzystwo, poznałam stowarzyszenie, bo szukałam wszelkich informacji o świnkach. Potem przybył Miecio. Potem Homer. Pomiędzy jakieś sporadyczne tymczasy. A teraz Żurka nie ma. I tak właściwie nie rozumiem, jak to się stało. Jeździłam z nim na kontrole. Reagowałam prawie natychmiast, jak coś się z nim działo. Dostałam leki na 6 dni i miałam jechać na kontrolę, a on nawet do niedzieli nie dożył. Jak wróciłam od Judyty było słabiej, ale nie widziałam w tym nic dziwnego, bo i stres i na pewno nerki powodowały otumanienie. Ale do wieczora nie zrobił ani bobka ani siusiu. Nie reagował na karmę ratunkową. Nie ruszał ryjkiem, nie przełykał. Ciągle jednak myślałam, że przecież dostał wszystkie niezbędne leki, trzeba czekać. Ale o 23 jak wzięłam go na karmienie, to brzuszek był większy, ale nie był wzdęty. Nie wiem, czemu był większy, czy zebrał się jakiś płyn? Dałam tylko 1 strzykawkę karmy, oczyściłam pupkę, myśląc żeby zrobić miejsce na bobki, żeby chociaż coś wzruszyć. Ale jak go odłożyłam, to ledwo doczołgał się na materacyk, a miał tylko 2 kroczki. Przed snem powiedziałam do mamy, że on chyba nie dotrwa do rana. W łóżku myślałam, że rano zadzwonię do Judyty, żeby przyjechała do przychodni bo jest źle i chyba musimy mu ulżyć.. Obudziłam się ok 3 w nocy i poszłam zobaczyć go. Widok był tragicznie smutny, nie będę opisywać. Wiedziałam już że umrze. Zadzwoniłam do jednej kliniki, żeby z nim pojechać żeby dali mu zastrzyk, ale po sekundzie sobie uzmysłowiłam, że ja nawet nie zdążę się ubrać i z nim pójść do samochodu. Ułożyłam go na materacyku wygodnie i po prostu usiadłam obok jego zagrody i czekałam. Nie dotykałam go, bo Żurek nigdy nie lubił jak się go dotyka. Po prostu siedziałam obok. Po pół godzinie odszedł. Tak bardzo chciałam żeby go nie bolało i nie wiem, chyba go bolało. Nie umiałam mu pomóc. Staram się go nie personifikować, staram się nie myśleć czy mówił do mnie: pomóż mi, boli mnie. Mam nadzieję, że był tak otumaniony, że nie cierpiał, ale nie wiem. Po prostu nie wiem, czy go bolało. Mój Żurek.
To jest jego ostatnie zdjęcie z niedzieli 9 grudnia, codziennie przy karmieniu wyciągał się na szczebelkach po suszonego groszka... Zawsze tak robił aż do czwartku, w czwartek już tak nie zrobił.
