
Dziś rano, o godz.8.50 zgasło moje słoneczko- Simon...
Zawsze pogodny, wesoły, zdrowy i pełen życia. Znał się na zegarku- wiedział, że o 13.00 jest jego pora na wybieg i całym sobą się tego domagał skacząc to na hamak, to na półkę, głośno przy tym kwicząc.
Ulubieniec mojego męża, trochę wypłosz, ale i wspaniały przytulak. Ogromny łakomczuch i grubasek.
Nigdy nie chorował. W zeszłym roku w sierpniu zauważyłam u niego bardzo niepozornie wyglądającego, małego guzka przy sutku. Zmiana została usunięta, a wycinek poszedł na his-pat. Wynik był bardzo brzydki- zmiana nowotworowa, rokowania bardzo ostrożne. Do końca roku jednak zupełnie nic się nie działo, choć Simon już nie odbudował swej masy 1200-1300g. Myślałam, że niebezpieczeństwo minęło i po takim czasie wznowy już nie będzie. Ale niestety.. W połowie stycznia Simon zaczął tracić na wadze- właściwie każdego dnia ubywało po kilka gram.
Wyniki krwi mogły wskazywać na wznowę.. Potwierdziło to ostatnie badanie USG (25.04)- w okolicy jelita cienkiego -zmiana 0,77x0,8cm. Dr nie podjęła decyzji o zabiegu.. Myślę, że w tych okolicznościach prawdopodobnie rokowania byłyby właściwie żadne... Simon był już zbyt słaby i ważył ok. 670g.. Potem już było tylko gorzej.
Patrzenie, jak ukochany zwierzak z dnia na dzień gaśnie, to jest coś okropnego..
Nie wydaje mi się, aby cierpiał. Prawie do końca zachował dobrą formę i apetyt, stawał się jednak coraz bardziej cichy i podsypiający. Wczoraj już wiedziałam, że się poddał.. I choć wiedziałam, że ten dzień nadejdzie i jest blisko- i tak serce boli.
Pochowałam go na przydomowym cmentarzyku, tam gdzie leżą prawie wszyscy jego koledzy..
Do zobaczenia Kochany. Dziękuję za te 4,5 roku, czyli niemal całe Twoje życie..
Mam nadzieję, że dobrze Ci było z nami.
Takiego Cię zapamiętam:


