Wczoraj miałyśmy z dziewczynami ciężkie popołudnie. Strzyżenie kuperków, podcinanie pazurków ...... czesanie ...... i O zgrozo - czyszczenie tych nieszczęsnych uszu! Jakiż był lament na koniec. Beza zgrzytała na mnie zębami! Krema, to trzepak, ona tylko podskakuje i próbuje mnie osikać

ale ogólnie łatwiej się poddaje tym wszystkim zabiegom. Mruczy i popiskuje, zarzuca kuperkiem i strzela sikiem prostym jak tylko woskowinę z uszu wydostaję ale finał kosmetyczny osiągamy w ok 20 minut

Potem już tylko wit C (wg niej w nagrodę) i mizianie na kolankach już tylko z włosem i pod bródką i za uszkami ahhh.... Leniwie się rozciągnęła, aż fotkę chciałam zrobić, ale tel leżał za daleko a nie miałam serca przerywać tej rozkoszy.
Beza: zupełnie inny obraz. Albo nasłuchała się jęków Kremy i przez to tak fiksowała albo po prostu wpadła w panikę.
Uszy poszły względnie gładko, jedno dała bez problemu a przy drugim już zaczęła tracić cierpliwość... Ogólnie lubi jak jej tam grzebię, kuper podcięty bez problemu bo maszynki się nie boi ale PAZUUUUUUUURY !!!!!!!!
Jejku no, odbiło jej na maksa. Nie chciała podać przednich łapek. Najpierw się wystraszyłam czy z łapkami wszystko w porządku... ale jak tylko odkładałam cążki to luz dała i mogłam głaskać i paznokietki dotykać - zupełny LUZ.
Jak tylko cążki wzięłam i dotknęłam pazurka to ryk ale jaki!!!!! Mąż przyszedł bo myślał, że jej palca obcięłam.
Nie wiem czy ten zawinięty pazurek ją boli czy co.... No nic. Na siłę z córką kosmetykę tego paznokcia zrobiłyśmy a ta szalona zgrzytała aż mnie samą zęby rozbolały... Zaznaczam, że nie ugryzła... Ale zęby ma jak tygrys
Potem czesanie i znowu RYK. No naprawdę nie miała dnia. Pomyślałam, żeby dać jej spokój, ale jak mam znowu robić podchody i się czaić to wolałam mieć to z głowy. Tym bardziej, że naprawdę staram się być przy tym wszystkim bardzo delikatna. Głaszczę, czekam aż się uspokoi, daję ogórka albo zieloną ukochana pietruszkę... Czekam nawet kilka minut...
Eh... jak już uszy były czyste, pazury obcięte, kuper wystrzyżony, futro ułożone zgodnie z panującym nieładem rozetkowym, wit.c podana i nastał czas relaksu...
Musiałam ją najpierw uspokoić z tego zgrzytania. Miziałam pod broda i nawet te zęby wystawione głaskałam, żeby widziała, że już nie są potrzebne. Rozeta na głowie wygłaskana i wtedy nastał rozejm... Jak już widziałam, że ciało jej się wyciąga na placek i że kopyta z tyłu się pokazały to wiedziałam, że kryzys za nami...że mi to wszystko wybaczyła

.
Ogólnie dwie godziny mi z nią zeszło. Zabiegi trwały może pół godz ale te przerwy to dosłownie co minutę musiałam robić.
Tak czy inaczej - uwielbiam je
