No nie podobają mi się te moje świnie.
Mam wrażenie, że Tazos jest cały czas nadziębiony, w dodatku tam, gdzie dostawał zastrzyki, zrobiło mu się jakieś zgrubienie.
Po dicortineffie miał w końcu piękne, czyste oczyska - na całe półtora tygodnia. Od jakichś dwóch dni znowu ropieją te oczy. Naprawdę już nie mam pomysłu, w jednym, "gorszym" oku wyszło delikatne uszkodzenie rogówki, ale w drugim nie, a ropieją obydwa.
Średnio mi się uśmiecha w taką pogodę, ale jutro znowu będę je pakować na wycieczkę do weta. Miałam w planach jakiś nowy domek w prezencie dla chłopaków, niestety, fundusz prezentowy pójdzie na weterynarza.
Jednego i drugiego miałam wykąpać w manusanie, ale najpierw każdą wolną chwilę spędzałam w szpitalu, a teraz nie chcę ich dodatkowo stresować i moczyć, w związku z tym dziś im ogłosiłam podcinanie tyłków, coby chociaż trochę lepiej wyglądały. Tazos trochę pokwękał, ale ogólnie poszło bez problemu. Cheetos - standardowo, pół godziny walki o życie; co to jest za egzemplarz, naprawdę, wije się jak piskorz, a że sierść ma śliską, to utrzymać nicponia, żeby sobie krzywdy nie zrobił, to ponad moje zdolności manualne. Nieszczęśliwie dla niego udało mi się ściąć wszystko, co ciągał po ziemi.
Aaa, właśnie, po prawie trzech latach odkryłam, jak bezproblemowo wciskać tabletki w prosiaki. Z bazylią wszystko idzie
