My już w Warszawie, Nindża tradycyjnie o mało płuc nie wypluł tak skrzeczał oburzony jak go zwabiłam do transportera. Na każde moje słowo - skrzek. Wyjątkowy egzemplarz

Drops nie chciał się obudzić i wyjść - lekko oburzony popatrzył i skulkował się znów do spania - niestety panicza musiałam obudzić ponownie z wielką delikatnością... Ridżu i Koparka przenoszenie przyjęli z godnością osobistą.
Bunia i Blanka mutanty dziabią Majkę po ryjku, na szczęście bezkrwawo. Z powrotem w domu może będzie teraz miała więcej miejsca do ucieczki.
Bonkers jak zwykle całą drogę siedziała/stała/skakała/wierciła się mi na kolanach i cały czas siadała mi świeżo ogolonym odbytem na dłoniach; myślałam że ją zamorduję
