Wiecie co... on naprawdę leżał bezwładnie już na rękach u Mariusza z takim rozwartym pyszczkiem i nie poruszał już boczkami i zdawał się nie oddychać - jak Lucjan i Franuś, jak Rysiu u mnie na rękach w pociągu....nie mieliśmy już nadziei... a ja wyjąc dzwoniłam do Ani, żeby pojechała z nami do weta... bo Stefan umiera... jak go weci zobaczyli też nie było dobrych rokowań... czekaliśmy w tej lecznicy na koniec po prostu.... Ania świadkiem, to nie wyglądało w ogóle.... A on po drugim podaniu tlenu wstał i do mnie przypełzł i się tak wtulił mocno.... dawno tak mocno się nie przytulał.... dawno nie był tak wklejony we mnie...
mój mały szary synuś....
Bałam się, że go wczoraj widzę ostatni raz, że on już nie wróci... Bałam się i ja i Mariusz, że on w ogóle nie dojedzie do Warszawy....
A on WRACA i to w stanie w jakim był parę dni temu. Stojący, ciekawy co się dzieje, wyciągający pyszczek do strzykawki z wodą...
To po prostu cud chyba.