nie wiem, czy ktoś mnie tu kojarzy, bo na starym forum byłam nowa i niewiele miałam postów. adoptowałam stąd jedną świnkę-Zosię, druga- Tosia, była czarną skinny.
dokładnie tydzień temu Tosia odeszła za Tęczowy Most. chorowała od dwóch miesięcy, najpierw drożdżak w pysku, potem ropne zapalenie ucha, które przeszło w ropień na głowie... męczyłyśmy się długo, ale szło ku dobremu, ropy było mniej, guz był już niemal niewidoczny. w poniedziałek byłyśmy na wizycie, na której wetka pochwaliła wagę Tosi(na pierwszej wizycie ważyła 405g, w poniedziałek 570). we wtorek wieczorem zaczęło się coś dziać, Tosia zaczęła się znowu przewracać(to był pierwszy objaw dwa miesiące temu). przestała też jeść, a zważona w środę okazała się ważyć prawie 100g mniej... leczona była w Warszawie, a ja do Warszawy mam 2h jazdy. nastąpiło gwałtowne pogorszenie, znalazłam ją leżącą na boku na podłodze, nie była w stanie wstać. awaryjnie poszliśmy do weta w moim mieście, dostała glukozę i parę innych zastrzyków. spędziła wieczór i noc na kocu grzewczym, bo była bardzo chłodna...
w czwartek było jeszcze gorzej. miała dziwne ruchy, machała głową, łapkami(ciągle leżała na boku, jadła tylko ze strzykawki, załatwiała się pod siebie). pojechałam zapłakana do Warszawy...
wetka miała minę mówiącą wszystko. od razu mi powiedziała, że być może będzie trzeba podjąć najgorszą decyzję. pobrano krew, by dowiedzieć się, skąd pogorszenie. Tosia miała objawy neurologiczne. została w klinice, ja wróciłam do domu..
w połowie drogi odebrałam telefon... i dowiedziałam się, że Tosia nie żyje

badania krwi nic nie wykazały. bakterie odpowiedzialne za zapalenie ucha zaatakowały mózg, a to doprowadziło do śmierci...
Tosia nie miała nawet roku. była wspaniałą, łagodną świnką. nie ugryzła nikogo, mimo że momentami bardzo cierpiała.


Zosia ze stresu dostała grzybicy...