Nie wiem, od czego zacząć...
Wakacyjny festyn świński w pełni.

Wysyp chorób, które stado chyba cały rok zbiera, żebym była w stanie to ogarnąć w czasie urlopu. Litościwe zwierzątka.
12 lipca Pinki przestała jeść. Zdiagnozowano zapalenie jelit. Oprócz tego, jesteśmy już po trzech korektach - drobnych, ale ząbki z jakiegoś powodu przerastają. Leczymy w oczekiwaniu na wizytę uszno - zębową u dr Mileny, wyznaczoną na 8 sierpnia, bo pod żuchwą jest guzek, którego być tam nie powinno. Pinki zaczęła jeść. Co tydzień jesteśmy w lecznicy, żeby trzymać rękę na pulsie.
W czwartek na rutynową kontrolę pojechały Bagietka i Quella. Obie zostały w szpitalu...
U Baguni wyszły na USG złogi, które próbowano usunąć za pomocą leków. Nie dało się, więc Bagietka wylądowała na stole chirurgicznym dziś rano. Złogów usunięto PIĘĆ! Jedna nerka na granicy wydolności i realne zagrożenie zatkaniem moczowodu nie dały wyboru. Już wiem, że się wybudziła i bobczy, ale do jutra zostaje w lecznicy.
U Quelli "cysty do obserwacji" zrobiły się znacznie za duże jak na tak młodą świnkę, więc decyzja mogła być tylko jedna. Złośnica jutro idzie pod nóż.
Wczoraj nie podobał mi się Gwyn, ale nie było do czego się przyczepić. Dziś rano nie podobał mi się już bardzo. Udało nam się wcisnąć na wizytę po południu. Stan chłopaka niepokoił mnie coraz bardziej. Długo przed czasem wpakowałam go do transportera, bo dziwnie oddychał. W lecznicy byliśmy po 15 minutach. Kłopoty z oddychaniem nasilały się błyskawicznie. Przyjęto nas ponad godzinę wcześniej i prosto z gabinetu Gwynio trafił pod tlen, bo zaczął się dusić. Dostał całą furę leków, steryd, opioidy. Na zamazanym, cudem zrobionym przed zapaścią RTG nie widać płuc. Serce bardzo powiększone i chyba płyn w klatce piersiowej. Czekam na wieści z lecznicy...

Dobre chwile są jak wisienki na torcie...