Porcello, w rzeczy samej

łapałyśmy z mamą. Przełyziłyśmy przez płoty, bo te małe szkraby uciekały do sąsiedniego ogródka przez płot. Uciekały też przez ten sam płot na ulicę, która była obok... Jak zobaczyłam, że przełażą dalej, to już mi się płakać chciało... Mama nadziała się na płot i ma olbrzymi siniak na ręce. Nie wspominam o podrapanych ramionach i twarzy. Wyciągać te maleństwa (najmniejsze ważyło 206g) spod zarośniętych iglaków nie było łatwe. Nawet jak miałam któregoś już w ręce, to tak się wywijał, że mi uciekał... Gdybym pojechała w środę, to by było 13. Ale pan strażnik miejski przywiózł córkę, która złapała sobie 2... A my tam pojechałyśmy w czwartek. Pozostawię to bez komentarza i nie wracajmy do tego. Jedna mocno w ciąży, ale uciekała straszliwie też. Jak wyciągałyśmy maleństwa spod krzaków, to tak się zapierały o gałęzie i kwiczały, że myślałam, że je połamiemy...te świnki znaczy, nie gałęzie. Byłam tak wściekła na tą kobietę, że miała ochotę w twarz ją walnąć. W ogóle nie mogłam zrozumieć, kto zgłosił, czyje te świnki i cała ta historia jakaś zawiła. Generalnie pomysł na świnki był córki, więc kupili jej 2. Tylko 2! Tylko samiczka i samczyk... Pewnie w sklepie powiedzieli, że tak najlepiej. A potem żaden sklep nie chciał przyjąć tych nowo urodzonych świnek... Ciekawe czemu. No nic. Od razu po tym pojechałyśmy z mamą do Judyty, rozdzieliłyśmy wg płci, Judyta zapodała leki na pasożyty i wróciłyśmy do domu. Nie mam klatek ani zagród, więc niestety mieszkały te 2 dni w skrzynkach, ale podzieliłam je po 2-3 na każdą, wyłożyłam podkładami i sianem i dały radę. Ciężarna osobno. A 5 panienek zamieszkało w starej klatce po Żurku (niestety tylko 80-tka). Ale za to dostały piękne warzywka, nasze suszki i wit c. A w piątek pojechaliśmy do Joanki. I tyle
