U nas leje. Nic mi się nie chce, a już najmniej iść do roboty za 2 godziny... Ale jeszcze tylko 10 dni i zwalniam się... Ta zmiana pracy była kompletną porażką. Okazało się, że jest gorzej niż beznadziejnie pod każdym względem. Nie mam jeszcze nowej pracy, ale postanowiłam odpocząć trochę. Mam trochę oszczędności, ze 2 miesiące przeżyję bez pracy. Ale jestem już tak wykończona, że na nic nie mam ochoty, a do tej pory (znaczy do momentu zaczęcia tej pracy) tak nie miałam...Zawsze miałam coś w zanadrzu, zawsze coś mi się chciało. Ta robota mnie dobiła i wykończyła psychicznie i fizycznie - zmiany na rano lub po południa, pracujące sob i niedz, grafiki się zmieniały co kilka dni, nic nie można zaplanować, całe życie pozbawione jakiegokolwiek cyklu, nie wiem jaki jest dzień tygodnia nawet. Nie wspominam nawet o kasie, której miało być więcej, bo miały być premie, ja nie zobaczyłam żadnej na koncie.. Ciągle tylko musiałam dokładać do życia z oszczędności. Postanowiłam zatem pierwszy raz przerwać tę męczarnię i mimo obaw (kredyt, czynsz, zwierzaki) złożyć wypowiedzenie bez kolejnej pracy...
