Tak, będę próbowała z rampą i pięterkiem, ale najpierw muszę zainwestować w szafkę pod klatkę Maggie i Lilka. Raz, że mieliby zbyt ciemno przy domontowaniu piętra w kojcu i klatka musi iść w górę, bo zabiorę im światło, dwa, że nie mam co z tymi rzeczami z półki na kojcu zrobić. Muszę trochę przeorganizować jeszcze. Malizna myślę, że się szybko przyjmie, Freykę po prostu wrzuciłam do kojca, tu zamierzam zrobić tak samo Jedyna jednostka czynnego oporu to może być zazdrosna Freya, która lubi szczypać po tyłkach, ale tez nikomu krzywdy nigdy nie zrobiła. Myślę, że różnica wieku jest na tylę już znaczna, że 1. raczej się małą zaopiekują lub 2. ją oleją ;p
PS.Jolka domek zielony stworek, razem z domkiem galaktycznym, został uszyty przez Olę z Pracowni pod ogonem na fb
A dziękować, wstyd się przyznać, ale mam refleks jak szachista. Ivy mi aktualnie huczy i ją nebulizatorem tłukę (oczywiście już jej stado przyszło z pomocą, szarpnęło za wężyk od pompowania powietrza i zrobiło dziurę w środku...) Zbieram bobki na badanie gratis w PV, sprzątam po 9 świniach, co chwila konsultuję małą Śliwkę z Aussie i hodowcami Skinny, weci w tym również gdzieś po środku, do tego 2 dzieci, w tym jedno chore aktualnie, praca dzień w dzień, rozgardiasz w domu nad którym średnio panuję chwilowo, jakieś zaległe paczki na poczcie do odebrania (właśnie mi Pani z poczty zadzwoniła wspaniałomyślnie, że albo odbiorę, albo odsyła i leciałam jak strzała), 9 ryjów się drze co chwilę, także tego... Ivy miała w między czasie powtórne USG tarczycy, zmiana jest nadal, ale bez wyraźnych zmian w obrębie tej zmiany, także nie tykam jej póki co, poszerzyłam jedynie diagnostykę i zrobiłam jej usg całościowe, no i... wyszedł nam stan zapalny woreczka z polipem w środku. Aktualnie szukamy kokcydiów wątrobowych i stalkuję moje świnie co rusz w poszukiwaniu parujących bobków. Ivy w rozmazie kupy zrobionym "na gorąco" - zbobczyła się bowiem łaskawie pod presją głowicy USG - oczywiście tradycyjnie NIC nie wyszło. Bobki średnie, a świnia niby zdrowa. Taaaa. Guzek czeka nam do wycięcia. Nic pilnego, ale jako że się stopniowo powiększa, chciałabym się go jak najszybciej pozbyć. Pomijam już akcję z utratą wagi. Ważę Ivy u weta... 1070g. Zuch dziewczyna. Wracamy do domu: 1050. No dobra, pewnie kupę zrobiła. Kolejny dzień 1030. Hmmm. No dobra, dam jej dodatkową porcję warzyw. Kolejny dzień 990. WTF????! Pomocy, świnia mi chudnie! A dopiero co byłam 4 dni temu u weta i świnia prawie zdrowa, nawet wyniki tarczycowe wyszły ok. Dobra, bez paniki. Kolejny cudny poranek 770g. Ja pitolę... Czarne myśli: no pochowam tę świnię, pochowam! Po czym taki przebłysk: 200 g w jedną noc w dół jak toto żre i żre? Przecież to niemożliwe...Ale Ivy żryj, żryj, żryj. Może buraczka? Może marcheweczkę?! Ludzie, idę do pracy, proszę mi tu dokarmić świnię!!! Wrócę i jak będzie dalej nie tak to dzwonię do weta. TŻ: a co Ty od niej chcesz? Przecież ona tłusta jak pączek w maśle! Biorę na rękę jeszcze raz. I Ivy i Pinki. Jedna i druga na oko tyle samo, 2 klopsy. Wkładam inną świnię na wagę, też coś mniej... TŻ: Ty weź zmień tę baterię może, co?! Albo kup inną wagę. 2 dni później kontrola u weta: 1080g... Kurtyna w dół.