Pędraczek po usunięciu siekaczy radzi sobie świetnie. Nabieram nadziei, że odrostów nie będzie, bo na razie nic nie widać.
Reszta sierściuchowego bractwa siostrzanego tetryczeje spokojnie, w czym nikt jednostkom poszczególnym nie bruździ, bo smarkulkom prosto z nieba trafił się DOM. Naprawdę niesamowity. Haridasi i Toto dotrzymują towarzystwa osieroconej matronie przecudnej, misiowatej urody. Duzi informują, że wszystko idzie ku dobremu i dzieciaki chyba zostaną na zawsze na swoim. Marzyło mi się dla nich dwóch akurat, ale pozostawało w sferze nieziszczalnych. I zdarzył się cud!

Gryzunia coraz bliżej amanta uszatego. Miziam oba jednocześnie, dobrze, że grabi dwie pary, ale bywa, iż omdlewają, bowiem królikostwo na głaski wielce łase. Wzięliby już jedno drugie w objęcia, a tu ciągle jeszcze nie... Pozostaje czekanie, aż uszaci sami na taki koncept wpadną, a póki co...

rączki bolą.
Dobre chwile są jak wisienki na torcie...