Myśmy się zapisali rano, więc nie było problemu. A była jakaś pani z yorkiem... ale czy to ten sam nie wiem. Miałam wątpliwości czy może nei panikuję, ale nie żałuję że zmusiłam TZ do pojechania. Z Zającem niestety gorzej, tak jak myślałam, trzeszczy mu w okolicy oskrzeli czy płuc

Nie wzięłam wypisu, bo nie było czasu, no nieważne. Przerzuciliśmy się na zastrzyki... to chyba lepsze rozwiązanie, ale trudniejsze do wykonania...
Pufie nie dałam rady zrobić, ale Zającowi zrobiłam swój pierwszy zastrzyk w życiu... moją dumę niestety przerwał kolejny zastrzyk z oxywetu, który już był ponad moje siły. Raz, że ciężej, dwa, że Zając zaczął tak zawodzić, że mi się płakać zachciało i już nie dałam rady. Ale to jest realne nawet dla mnie, a nie wierzyłam
sosnowa pisze:Ja też trzymam, u nas kładę sobie na dekolcie lewa ręką obejmuję i łapię od tyłu za łeb następnie wkładam strzykawkę między siekacze a trzonowce i sruuu.
ja ostatnio do tej pozycji podawania doszłam
sosnowa pisze:Co do zastrzyków, to owszem, robię, ale nie znoszę i nie zawsze mi się udaje, a o podawaniu kotleta nie ma co wspominać, to była kompletna porażka, żenada plus dwa strupy martwicze. Nie wiem, co będzie teraz, przez tydzień mam baytril wstrzykiwać. ratunku.
ja się dołączam do wołania...

Sama bym się przymierzyła po dzisiejszym sukcesie, ale nie ma mi kto przytrzymać świń, więc pewnie przejdę się (na dwie raty, bo razem ich nie mogę zabrać) do najbliższego weta. Chyba, że ktoś chętny do pomocy by się znalazł?

Z Puffy nie jest tak źle jak z Zającem, więc dostała tylko Baytril, Zając dodatkowo Oxywet (i ten ciężej wbić w skórę). No to im musi chyba pomóc...