No zobaczymy, dziewczyny mi radzą, żeby je zostawić osobno nawet na dobę, dwie, ale najlepiej byłoby gdyby się widziały, mogły wąchać itp. Nawet na tydzień, żeby dać im czas przyzwyczaić się do domowników, odgłosów domu itp., bo wiele świnek atakuje po prostu w stresie. I potem spróbować puścić razem, jak będę miała dużo czasu, w innym pomieszczeniu i z kupą siana, czyli typowe łączenie. Jeśli dotrze nowa klatka do piątku (o co się prawie modlę), nie będzie problemu, bo zamiast składać od razu piętro, zrobię nowym laskom przegrody, dostawię do nich Pinki w 120tce i będę obserwować. Poprzednia "mama" Pinki twierdzi, że miała zawsze najmniejsze problemy z łączeniem i najmniej krwawych incydentów przy takim systemie łączenia: czyli na start razem, ale osobno

A ma koło 20stu prośków.
Wczoraj Pinki mnie rozśmieszyła: biegała luzem po pokoju, a córa na chwilę postawiła na podłodze Lilo, który puścił się pędem do swojej klatki na dźwięk sypanego żarła. Śmiesznie to wyglądało, bo szedł jak czołg, ciężki, taranujący i puchaty, hałasując przy tym co nie miara. Pinki wyskoczyła jak łania z zza tekturowego pudła, które akurat masakrowała na dywanie, puściła się dzikim pędem przez pokój i wskoczyła jak sprężyna jednym susem do swojej klatki, chowając się od razu w tunelu

Bohaterka jednej akcji. Paśnik natomiast opierniczają wspólnie, oczywiście każde ze swojej strony, Lilo w klatce, Pink na wybiegu, w pełnej radosnej symbiozie. Nie słyszałam też żeby którekolwiek na drugie zaszczękało zębami. Póki co Lilo, czekający na zęba i odjajczenie, jest poza konkursem, ale to świń, który raczej kocha wszystkie inne świnie. Dziś rano za to obudziło mnie łomotanie, patrzę a tu Pink lata jak helikopter u siebie, a Lilo jej wtóruje po sąsiedzku. Ten łomot to było głośne wołanie grawitacji dopominającej się o Lilka...