No dobra, wróciliśmy, opowieść będzie mrożąca krew w żyłach i niech słuchają opiekunowie samców. Zwłaszcza dojrzałych.
Pojechałam z Loczkiem do dr Magdy, bo się zwijał i narzekał, myślałam, że może piasek schodzi z pęcherza, czy coś w tym guście, chociaż poza tym i apetyt ok i waga i zapach w porządku.
Dr Magda zabrała się jak fachowy urolog do oglądania Loczkowych tzw okolic genitalnych i po wyczyszczeniu różnych dziwnych rzeczy, które sobie tam schował, natrafiła na coś w rodzaju kaszaka, wielkości właśnie dużego ziarna pęczaku. Wziewka, zabieg - dwie minuty trwał, ale jednak w znieczuleniu, bo to bolesne miejsce. Otóż na brzegu napletka są gruczoły, wydzielające śluz, czy maź, która utrzymuje śluzówkę w wilgoci, ujście któregoś z nich się zatkało i utworzył się kaszak. Prawdę mówiąc - nie do zauważenia dla laika, dr Magda wiedziała, czego szuka - podobno takie paskudztwa zdarzają się i świnkom i królikom. Tak, że nawet, jeśli trudno zauważyć, to warto wiedzieć, że się zdarzają.
Po powrocie, otrząsnął się szybko po tym okrutnym despekcie, zwiedził wszystkie kąty klatki i z apetytem zasiadł do porcji ziółek.
Dwa razy dziennie płukanie riwanolem, raz - roztworem gentamycyny. w piątek do kontroli.
Tak, że budzik przestawiłam z 7 na 6 , no bo i karmienie Cieciorka jeszcze.

A na lodówce przybyła kolejna kartka z zaleceniami

Tak, że ten, dobranoc
