Po ropniu już właściwie nie ma śladu. Nawet futerko ładnie odrasta. Żeby DT się nie nudził, Esma wyhodowała sobie grzybka... i nie jest to, niestety, prawdziwek... Leczymy. Zaraza przytyła od ostatniego ważenia całe 3 g (małe monstrum!), a koleżanka stoi w miejscu - pewnie przez te dolegliwości rozmaite. Prosięce "ciało pedagogiczne" nie udźwignęło ciężaru wychowania i stopniowo się wykruszyło...

Mania ("Ale, że co...?") nie bardzo jeszcze sama opanowała normy i zwyczaje świńskie. Megiery - Dunia i Tofu ("O, żesz ty...! Niech ja cię tylko dorwę...! Poczekaj, ja ci zaraz...! Bo jak cię...!") - odpadły po 2 próbach z racji stosowania średniowiecznych metod wychowawczych popartych słowem i czynem (rózgę z powodzeniem zastąpiono cykającą zębatą paszczą). Bezkrwawo, ale wolałam nie ryzykować, żeby nie wyszło, że "kuracja się udała, ale pacjent..."

Ciotka Bushi ("Bezczelna smarkula! Jak śmiesz tak się do mnie odzywać?! Nie będę z tobą rozmawiała...!") podchodzi do sprawy nieco zbyt histerycznie i w decydującej chwili rejteruje, krzycząc, z placu boju. W akcie determinacji odkryła, że można przecisnąć się między kratką a ścianą i tam Mazanka nie wlezie... Hanys i Mako ("Odejdź! Zostaw mnie! Daj mi spokój!") w sytuacjach krytycznych lamentują i szukają spokojnego miejsca - raczej sami potrzebują pomocy w obliczu żywiołu: rozbawionych i szaleńczo dokazujących świniąt. Najwięcej cierpliwości do młodzieży, a zwłaszcza tej "trudnej", ma Nanu. Zależnie od potrzeby - przytuli, ofuknie, za futerko potarmosi odczuwalnie, ale bez zbędnej brutalności. Widać już pierwsze efekty...

ale przed "panią profesor" jeszcze mnóstwo pracy. Zgodnie z naturą przedszkolanka dostała rui. Niby nic, ale czymś jej się naraziła Mazanka... Rozjuszona wychowawczyni "siadła młodej na tylnym kole" i nie odpuszczała. Parła, tuż za za smarkulą, niczym czołg, choć sygnały dźwiękowe wydawała raczej, jak pojazd uprzywilejowany. Uwzględniając przeraźliwe wrzaski Mazanki (jakby ją ze skóry obdzierano) - zrobił się niezły zamęt. Latały tak, aż padły i trudno mi stwierdzić, co udało się im ustalić... Zwłaszcza, że całe przedstawienie zaczęło się o 2- giej nad ranem...

Dobre chwile są jak wisienki na torcie...