Jak chodziłam z Guciem, Stefanem tutaj na zastrzyki to była babka, wczoraj facet. Nie jestem przewrażliwiona na punkcie zastrzyków, pobierania krwi itd., zwierzak zapiszczy norma, ale do tej pory każdy to robił z delikatnością, bez zbędnych ceregieli przytrzymał skórę i się wbił, ale z szacunkiem, obchodząc się jak z żywą, czującą istotą. A ten wczoraj go normalnie chwycił, jakby był dziką świnią ze wścieklizną, która trzeba natychmiast unieszkodliwić, i z impetem dźgnął igłą - dla zobrazowania, kojarzycie zastrzyk z adrenaliną w serce? Bo tak to wyglądało. Myślałam, że go tą igłą przebił na wylot, Dyziek oszalał i mu się wyrwał z wbitą strzykawką (piski w Zwierzyńcu to pikuś), ja w szoku, próbowałam złapać Dyźka co by ze stołu nie zleciał, stażyska? stała jak wryta a ten, bo "świnie mają grubą skórę"

Nie wiem jak trzeba mieć nasrane we łbie, żeby tak potraktować prosiaka, psa, kota czy inne małe zwierzę - chomika w jego łapsku nawet sobie nie wyobrażam.
Szczerze mówiąc to bez zmian - miękkie warzywa, owoce tak, granulat rzadko i mało, siana i sieczki nie daję rady, jedynie jakiś drobne zioło - na szczęście suszyłam w lecie mlecz, do poidła nawet nie zachodzi.
A to na apetyt w proszku było. Możliwe, że to kozieradka - jakoś nigdy nie miałam z tym styczności, chociaż chyba kapuszkowa dodawała, ale tam tak tego nie było czuć.