Dziś obchodzimy pierwsze urodziny Murgatroidy. Możliwe, że zbyt wcześnie, ale co tam. Dawna opiekunka nie pamiętała, ale mówiła o październiku, no to w październiku najlepszy dzień to św. Franciszka przecież.
Więc kombinuję tort dla cukrzyków.
Wstawię.
wczoraj był UPIÓR.
Przy okazji przeciwłupieżowych ablucji Truśki uprałam też Grawiśkę.
Ale było. I to głównie za sprawą Wiedźmina, który tak się darł w swojej klatce jakby to jego prano i to na tarze. Widok ukochanych w ręcznikach i suszonych suszarką wzbudził w nim bezsilną furię o takiej mocy, że o mało nie uniósł się razem z klatką w powietrze. Gdyby był translator ze świńskiego to by było słychać ino: pi pi pi, bo nic się by nie nadawało do powtórzenia w eleganckim towarzystwie. No może coś w rodzaju "poczekajcie, niech no was dorwę, rodzona matka nie pozna ludziaki wredne, dwunogi łyse, sami się pierzcie dranie od moich kobiet wam wara!!!!!"Stał na dwóch łapach jak niedźwiedź grizzly i się DARŁ.
A one, naprawdę, skarżyły mu się. Jak się tylko uspokajał trochę, albo może przerywał dla nabrania tchu, suszona świnia zaczynała natychmiast biadolić wydając odgłosy wcześniej nie słyszane. On się znowu rzucał do krat i zaczynał RYK. Nie pomogło nawet specjalne zasikane przez baby siano, które tż mu dał, żeby się zajął czymś innym. Nie powiem, obleciał kilka razy, zaśpiewał ze dwie heavy metalowe serenady, sprawdził, czy się któraś w stogu nie przemyciła, ale zaraz potem wrócił do przerwanej czynności. Nawet go nie zdetonowało, kiedy w końcu go wyciągnęłam w czasie przerwy na siano i nie podetkałam mu klatki damskiej pod nos, żeby zobaczył, że żyją i się wtedy wydało, że siano pachnie nimi a one szamponem. Znaczy się, miłość prawdziwa, a nie tylko żądza.
Dr Kasia dała zielone światło tej miłości, Geralt waży 940g. Mąk koniec na horyzoncie widać. Umawiamy się na zabieg w przyszłym tygodniu. Jak dobrze pójdzie bezjajeczne wesele będzie jeszcze przed Adwentem.