Grawitacja może spokojnie startować z nadzieją na podium w konkursach na najbrudniejszą i najgorzej ostrzyżoną świnkę morską. Jest cała umazana parafiną ciekłą, co daje świetny wet look, miejscami ma dredy sklejone na bobotic, pazury ma czarne, bo się przeszła po bobach parę razy, kilka z nich przykleiło jej się do futra na brzuchu. Kłaki na grzbiecie ma krzywo obciachane, podobnie jeden bokobród, sztywne czarne pierze sterczy jaj na kuprze i ciągnie się za nią, pełne siana i guana. Do stanu tego udało jej się doprowadzic w ciągu kilku ostatnich dnia w efekcie moich gorączkowych zabiegów higieniczno-przeczyszczających

W związku z ewidentnie nerwicowym podłożem jej megazaparcia muszę się jeszcze powstrzymać od kąpieli, choć mnie ręce świerzbią.
Kuracja się powiodła, juz wczoraj rano było dużo bobów, a w ciągu dnia przybyło ich tyle, że nikt nie wie ile, ale żeby to jedna i w dodatku niezbyt duża świnia zrobiła, to trudno uwierzyć. Część jest nieco gumolastyczna na skutek parafiny, więc się pięknie dają nabijać na palce i pazury ewentulanie wkręcać w kłaki. Ale ulga jednak, bo chyba już jest w miarę ok.
Obie żrą na wyścigi, wygrywa chyba Murgusia, które jest żarta, jakby ważyła z półtora kilo. Jest też fantastycznie rezolutna, Nie tylko nosi sobie cykorię do jamki

, ale drze się od świtu o zielone, a dziś, kiedy nieopatrznie położyłam coś na dachu jej klatki w trakcie jej konsumpcji sporych kawałków jabłaka, dała dyla za jamkę, owszem, ale złapała po drodze jabłuszko, bo strach strachem, a jeść trzeba
