Odwiedziny po prawie roku.. Nie przychodzę z wesołymi wiadomościami jednak. W poniedziałek pożegnaliśmy Miecia. Trudno opisać, co się wydarzyło, bo sporo się zaczęło dziać już jakiś czas temu. Nerki zaczęły już się starzeć, to było rok temu na usg, potem troszkę gorzej, ale krew jeszcze byłą ok. Zaczęliśmy na stałe podawać renalvet i nefroactive. W lipcu tego roku krew też była ok. Natomiast zęby były od roku już do korekty co miesiąc, nawet co 2 tygodnie. Po każdej korekcie był coraz chudszy, nie mógł nadrobić tego, co stracił. Dokarmialiśmy ziętkiem nefro, zawsze miał piękne ziółka i trawę z naszej łąki, jednak jak paszcza bolała, to i piękne ziółka nie były atrakcyjne. Jakieś 2 tygodnie temu zrobił się biedniejszy, więc zrobiłam krew i wyszedł podwyższony mocno mocznik i coś tam jeszcze, co wskazuje na nerki (kreatynina?). Dr Judyta zaleciła kroplówki, sesję 5x przez 2 tygodnie. A na zęby już byłyśmy umówione, że cokolwiek się zadzieje, przyjeżdżam co 2 tygodnie. I tak będziemy sobie ciągnąć, aż będzie miał chęć do życia. Ważył niecałe 700g już tylko (w najlepszym czasie swojego życia ważył 1100). W sobotę była pierwsza kroplówka, w środę miał mieć na drugą. A w poniedziałek mama mi dała znać, że coś jest z Mieciem nie tak. Jak zadzwoniłam i spytałam co jest, to powiedziała, że wygląda jakby go wszystko bolało i kładzie się na boczek. To już wiedziałam, że jest bardzo źle. Szybko zadzwoniłam do dr. Judyty i mogłam z nim przyjść. Znaczy mama go przywiozła a ja dojechałam z pracy. Dr Judyta stwierdziła, że jest ostre już wstrząsowe zapalenie jelit, słychać już szmery w sercu i zaczyna się obrzęk płuc. Nie wiadomo od czego to zapalenie, bo nie dostał nic nowego do jedzenia, nic zepsutego, nic złego...Przy jego wieku, małej wadze i różnych chorobach dr Judyta powiedziała, że nie ma sensu..że ratowanie go raczej nie pomoże w jego stanie a będzie cierpiał z bólu. Wspólnie z mamą zdecydowałyśmy, że trzeba się z Mieciem pożegnać.
Miecio miał 6 lat. Od początku adopcji mieszkał u mojej mamy razem z Żurkiem, a potem już sam. Może gdyby mój mąż nie miał alergii i Miecio mieszkałby ze mną, to bym coś wcześniej zobaczyła i nie doszłoby do zapalenia jelit? Ale jeśli od lipca do października stan nerek tak mocno się pogorszył, że może przy tym wieku już nic się nie dałoby zrobić? Moja mam wyrzuca sobie, że nie zrobiła czegoś...ja sobie wyrzucam, że może jakbym nie miała psów, to bym więcej uwagi poświęcała Mieciowi? Częściej byłabym u mamy? Chociaż jak robię rachunek sumienia, to wszystko było ok z naszej strony, wizyty u weta minimum 1x w miesiącu, krew badana co kilka miesięcy, usg robione co pół roku... Kruche te świnki. Psy też nie są z żelaza. Mrówka już 2x była prawie na tamtym świecie. Przy jej chorobie serca wetka daje jej kilka miesięcy...chociaż powiedziała mi to ponad rok temu a Mrówka dalej żyje choć z różnymi przebojami.
Chciałam więc podziękować tym postem wszystkim, których tu poznałam, z niektórymi widziałam się na żywo, z niektórymi miałam kontakt telefoniczny - miło było Was poznać. Miecio kończy pewien etap, który był etapem świnkowym w moim życiu i życiu mojej rodziny, przede wszystkim mojej mamy, która się niezwykle zaangażowała w sprawę.
Pozdrawiam wszystkich świnkowców i życzę wszystkiego dobrego!