Długo siedzieliśmy cicho, żeby wilka z lasu nie wywołać. Spokój był. Sielanka. Do czasu...
Kilka dni temu zaniepokoiło mnie zachowanie Cynki. Niby nic konkretnego. Niewidoma chudzinka jadła z apetytem, aktywna była jak zwykle, ale coś mi nie grało. Umówiłam wizytę - cud - wolny termin na dziś u Dr Mileny. Dziewuszka przed wizytą się "posypała": głowa skręcona na bok, delikatny oczopląs, w uszach suchy syf, "coś" w okolicy szyi/stawu ramieniowego, RTG wykazało cienie - nie wiadomo co to, kręgosłup krzywy, stare zmiany, jakby powypadkowe (?!), jedna nerka powiększona. Dostaliśmy antybiotyk i przeciwbólowe. Niektóre objawy charakterystyczne bardzo dla EC, ale ten guzek nie pasuje. W czwartek idziemy na USG, może dowiemy się więcej.
Jakby tego było mało, Fernando odmówił dziś śniadania, nawet się nie podniósł z legowiska - on, który do michy zawsze pierwszy! Nakarmiłam, ratunkową pchając na siłę, żeby żołądek nie był pusty. Chłopak bronił się, ale nie odpuściłam. Udało się znaleźć wolny termin na dziś w MV. Godzina wizyty - w czasie pracy! Na rzęsach stanęłam, Ferdek pojechał ze mną do roboty. Próbowałam go w przerwie podkarmić jeszcze choć trochę, bo co on zjadł? Bronił się tak rozpaczliwie, że dałam spokój. Widać było już wyraźnie, że nie jest dobrze. Załatwiłam zgodę szefowej na wyjście 3 godziny wcześniej, żeby zdążyć na wizytę. Seria badań wykazała bardzo zgazowany przewód pokarmowy - realne zagrożenie skrętem jelit, jeszcze nie stan zapalny. Dostał dożylną kroplówkę. Został na obserwacji w szpitalu. Jutro mam dzwonić i pytać, co dalej. Przygotowania do świąt w Sierściuchowie - jak widać w pełnym toku. Kciuki potrzebne bardzo!