W piątek na rano zawożę Żurka na zabieg.. Niestety jest gorzej, od dziś przeszliśmy na ręczne dokarmianie strzykawką. Już nawet kulek nie je, świeżą trawkę tylko skubie. Podjada sam jeszcze płatki owsiane i walczy z krwawnikiem. Ten nasz suszony ma bardzo kruche kwiatki i listki więc z wielkimi problemami odrobinkę poskubuje. Nie chce karmy ze strzykawki, wycieka z ryjka, ale powolutku coś tam mu wciskamy. Generalnie dużo chowa się w kapciochu pod materacyk, ale jak już chodzi, to i na patio wybiegnie i na pięterko wskoczy. Jednak waga ciągle w dół, dziś było 852... 8 marca, jak pierwszy raz pojechałam z nim do dr Judyty, było 960. Uznałam, że już nie będzie poprawy i nie ma na co czekać. Umówiłam się z dr, że znieczuli go, zrobi rtg od wewn ryjka i dopiero wtedy uzna, co trzeba zrobić. Może korzenia nie trzeba będzie usuwać, to będzie ostateczność.
Tak sobie zaplanowałam wszystko, że w pt mam wolne, w sob na popołudnie a potem moja mama jest już w domu, w niedz mama zajmie się nim cały dzień, bo ja do pracy, w pon wolne, potem wtorek obie do pracy, ale Mig zaoferował pomoc (tylko nie wiem, kogo potem będę musiała ratować...) a od środy do końca tygodnia moja mama ma wolne. Więc z dokarmianiem i obserwacją będzie załatwione.
Zamówiłam już 4 nowe karmy ratunkowe, w tym 2 nowe smaki (m.in dr Ziętek).
W piątek, jak zawiozę Żurka, odgrodzę pięterko od parteru, bo Mietek zadręczy Żurka. Już teraz nie daje mu żadnego spokoju...Gnojek jeden. Więc jak Żurek będzie słaby, to musi być odseparowany. Niech mały lata i szaleje na dole, na pewno po jakimś czasie mu się znudzi, a Żurek będzie miał spokój na górze.
Jestem jak zwykle przygotowana...wszystko obmyśliłam. Cóż...tak, jak poprzednim razem. Mam nadzieję, że tym razem wszystko skończy się dobrze.
Najgorsze jest to, że miotam się od mojego domu do mamy. Jutro na 10 jadę z Homerem na pobranie krwi na tarczycę i po tyroksynę, bo już mam ostatnie dawki i potem szybko muszę zdążyć z powrotem, żeby o 11 jechać do mamy nakarmić Żurka, co zajmie sporo czasu, a na 13 szybko do pracy. Denerwuje mnie to. Gdybym miała wszystkie zwierzaki u siebie, byłoby inaczej. Nie mówiąc, że mamie bym nic na głowę nie zrzucała a ona teraz ma tam mały szpitalik i jeszcze się denerwuje, że coś robi nie tak. I musi wstawać o 5 rano, żeby obrobić Żurka ze wszystkim i do pracy na 8 zdążyć... Do dupy taka robota.
A żeby było śmieszniej w tym wszystkim, to na koncie mam 76zł. Myślałam, żeby bazarek na Żurka zrobić, ale mama powiedziała, że nie, że mi pomoże. I jeszcze kurde na ślub brata Miga lecimy w maju i jego drugi brat, który nie ma stałej pracy ani kredytu na mieszkanie - mieszka u rodziców, od których jeszcze dostał samochód - wymyślił, że pieniądze damy w prezencie. Skromne 500euro, czyli po 250 euro od pary... Tyle że na polskie to trochę kurde dużo... Ale Mig powiedział, że dajemy. No to się posramy a damy. Nie mówiąc że na przelot i pociąg wydaliśmy 3tysiące zł już. W dupie z tym. Trzeba było nie wychodzić za mąż, to bym nerwów i problemów żadnych nie miała, a tak to sraka
Trzymajcie kciuki za Żurka i za moje i mojej mamy nerwy...