U nas niestety dynamicznie.
Bym se zaklęła sierczyście.
Nie pisałam wcześniej chyba, głównie z braku czasu, a częściowo też z bezradności, ale od 1 lipca br mamy remont elewacji ze zrywaniem balustrad i gresu z balkonów. Blok długi, roboty dużo, zwłaszcza, że w planach też wymiana okien w piwnicy i remont dachu. Uprzedzano, że do 15 grudnia może trwać.
Do nas bezpośrednio dotarli pod koniec sierpnia, dziś znowu siedzę przy zasłoniętych oknach, a na balkonie, do którego nie mam już dobry miesiąc dostępu (drzwi doń zasłonięte w 3/5 płytą wiórową) kładą płytki. Balustrad w naszym typie balkonu nie zamocowano jeszcze nigdzie, ludzie z brzega pozbawieni są balkonu już czwarty miesiąc. Łata powinna być wyniesiona na ołtarze dla zwierzów (że są, nie wątpię), gdyż dawała radę prawie cały czas. Pękła dopiero, gdy zaczęli łazić po jej balkonie. Robiono też niedawno alejki do klatek schodowych. Nie jest to bardzo cicha lub bezpyłowa procedura. Świnie w ogóle zniosły spoko.
Gdy przewalił się główny kataklizm, czyli tylko balkon do wykończenia został, a windy przeniosły się już na ogół dwa piony dalej, mieszkańcy naszej klatki nieśmiało odetchnęli, nabrali rumieńców i nawet zaczęli myć okna, prać firanki i odkurzać mieszkania. Ja nie, gdyż choroba nas dopadła, ale się sposobiłam, zwłaszcza, że prognozy pogody bardzo stosowne.
Cóż nas powitało w ten pochmurny i chłodny piątkowy poranek?????? Pomruki pod podłogą. Ale nic to, pewnie sąsiad na fali remontów półkę wiesza, albo co. Poranek poniedziałkowy też nie był ciepły ani specjalnie słoneczny, idę ci ja z Łatą na spacer, a tu: pod nami wszystko wywalone na korytarz, ryk, pył, nawet drzwi wejściowe wyrwane, w środku kują do gołego wszystko, cóż z tego, że tak z 5 lat temu też to robili (pamiętam, bo akurat pisałam duży i ważny artykuł, i było fajnie

). Nawet rozlegająca się gromko i śpiewnie potoczysta mowa ościennego mocarstwa, wywołująca nostalgiczne wspomnienia podstawówki za PRL, nie mogła nam, w tym zwierzętom, zrekompensować faktu, że wibracje w całym ciele narażały nam szczęki na obluzowanie o innych elementach wyposażenia nie wspominając. A ja w dodatku musiałam wszak iść do pracy. Gdy wróciłam, na korytarzu snuły się jeszcze opary, gdyż palnikami cięto metalowe futryny. Pełna najgorszych przeczuć wpadam do mieszkania. Łóżko Burakury zryte, poduszki na podłodze, to samo w salonie, pewnie Łata chciała sobie zrekompensować. Ok, nic takiego i tak kurz wszędzie się unosi, podłoga, czy łózko, wsio ryba. Zaglądam do klatki. Otonia siedzi skulona w legowisku na półce. Wzięłam na ręce, przytuliłam, pogadałam, postawiłam na dole. Wracam niedługo potem. Siedzi na półce. Wyć mi się chciało, ponawiałam próby, ale na półkę wracała. Walczak biega nerwowo na dole nakręcony jak budzik. Apa nic, Białe zabunkrowane w kącie i śmierdzi.
@$#%^????*&!@!!!!!!!!!!!!!!!
Wieczorem Białe charczało, dałam rodi pulmo, przestało. Na smrody dałam całości nefroherba. Otototo na półce głównie.
Wczoraj byłam dużo w domu, głównie szydełkowałam, pracować się nie dało. Oprócz potwornego huku i rozmów na całe gardło w tym samym czasie, były jeszcze atrakcje o charakterze artystycznym, mianowicie mogłam się podszkolić w obecnych trendach w muzyce popularnej. Szczęściem bracia Słowianie bardziej muzykalni niż my (Polacy znaczy), no i może nie mają ekwiwalentu, więc oszczędzono mi disco polo.
Nie ma tego złego, gdyż Walczak tak się wystraszył, że sam wlazł na półkę i wygonił Otonię z legowiska, rada nierada zeszła więc na parter i tam się zbunkrowała ze świnillami. Zachęciłam kukurydzą serwowaną tylko na tym poziomie. Myślałam, że ok. Ale rano widzę, znowu siedzi na półce. Dziś pół na pół. Hałas odrobinę mniejszy, w sumie to nie są duże mieszkania, może już nie mają co rozwalać, ściany w ubikacji się zwykle zostawia, nawet gdy się lubi duże przestrzenie a nie ma pieniędzy na dom 300m2. Ale gipis trzeba położyć a to trzeba przecież będzie szlifować, no nie?
Za to sąsiad uradował mnie wieścią, że mieszkanie dwa piętra pod nami zostało właśnie sprzedane i nowy właściciel wejdzie pod koniec miesiąca.
Kurtyna.