Martuś, czasami życie daje w kość. W sumie czasem się zastanawiam, czemu tak jest, czy to my jesteśmy tacy wrażliwi i nieprzygotowani do porażek czy cierpienia czy ono po prostu najzwyczajniej daje nam kość... Nie znalazłam jak dotąd sposobu na to, jak sobie z takimi sytuacjami radzić. Nawet czasem mi się wydaje, że z wiekiem jestem słabsza o coraz gorzej znoszę niepowodzenia. Coraz bardziej mnie to wkurza. Ale może to jest tylko takie złudzenie, że każda następna porażka życiowa jest gorsza, bo mam za sobą już różne inne. A tak naprawdę jest taka sama, jak poprzednie? Szkoda, że nie ma słów pocieszenia, które mogły by pomóc. Jak Alfredzik umarł, to żadne słowa mi nie pomagały. To była jedna z moich najgorszych porażek. Nadal jest. Nadal to rozpamiętuję. Homer prawie też okazał się porażką, ale stało się dobrze i wyszedł z tego. I pewnie każdy z nas, świrniętych na punkcie swoich zwierzaków, będzie się tak zachowywał. A jak jeszcze dochodzą sprawy pracy, która męczy i wkurza, gdzie tak naprawdę spędzamy 1/3 życia, to już jest mogiła. Szkoda, że tak jest. Szkoda, że nie może być lekko i powabnie, pachnąco i słonecznie, bogato i czysto. Szkoda, że ludzie zostawiają syf w lasach, że są chamscy, że wieloryby, tygrysy, słonie i nosorożce giną a człowiek jest głupi. My tu za to na naszym poziomie robimy królestwa dla puchatych kulek. Ciekawe co byśmy zrobiły dla słonia
Martuś, musisz uzbroić się w siły i cierpliwość, nie zawsze będzie dół
