Jestem urobiona po pachy. Musieliśmy najpierw wykarczować trawiszcza i chwasty, żeby móc zrobić miejsce na krzaki i warzywka. Jeszcze nie wszystko zrobione, ale większą część zrobiłyśmy. Oczywiście zielone dobra zebrane dla prosiów. Większość na suszenie, ale pokrzywy, krwawniki i trawa to już giganty się robią.
Błe, coś z Żurkiem gorzej. Dziś wyraźnie zobaczyłam, że ma problem z jedzeniem. Chwytał i wypuszczał. Już pogorszenie widziałam w czwartek, ale mama wczoraj pisała, że ok. No nie jest ok. Oczywiście waga w dół. Jak już ponad tydzień temu 1017g to dziś 960. Czyli problem jest. Jeśli wetka będzie w poniedziałek, to jedziemy, jak nie, to w środę. Mam nadzieję, że obędzie się bez rtg, bo ona nie ma i będę musiała gdzie indziej pojechać. Plecki też gorzej, jest zadrapana ranka i widziałam, że próbuje się tam podgryzać. Znaczy, że tam też coś się dzieje i go drażni. Nie wiem, czy obie rzeczy nie są ze sobą powiązane w jakiś sposób. Posmarowałam zadrapane plecki maścią witaminową. Od jutra do wtorku nocujemy u mamy, więc będę go miała na oku. Poprosiłam mamę, żeby go uważnie obserwowała przy jedzeniu, jeśli nie będzie mógł jeść warzywek, żeby zaraz mu kulkę z ratunkowej i brzozy z topinamburem robiła, co by głodny nie był. Na kolację trawa, więc z tym nie powinien mieć problemu. Może mu się źle starły ząbki przy jego sposobie jedzenia i teraz coś go tam trze. Próbowałam mu zajrzeć w paszczę, jednak bez rozwieraka nic się nie da zobaczyć. Oczyściłam tylko szparę między siekaczami. Nic więcej nie mogę zrobić. Oczywiście panika zaczyna powoli mnie opanowywać. Muszę się powstrzymać przed wpadnięciem w nią. Wkurza mnie nadmiar pracy w robocie. Jutro muszę iść. Właściwie żeby ogarnąć, to, co mam do zrobienia, powinnam codziennie chodzić na 12 godzin. Codziennie biorę kalms, bo nie wytrzymuję. Jestem o 2 kroki od złożenia wypowiedzenia i poszukania pracy jako kasjerka w sklepie.
Boję się o Żurka
