Wczoraj Żurek mnie przestraszył. We wtorek zobaczyłam, że próbuje się iskać po plecach, ale jakby chciał a nie mógł albo na odwrót. Wczoraj go pochwyciłam celem kontroli i znalazłam strupek na pleckach... Taka kreska ok 5-6mm... Skóra w tym miejscu mocno złuszczona... Myślę sobie od razu - grzyb... Jedziemy do weta... Pakuję chłopaków i już schodzimy, ale weszła do domu mama. Opowiadam jej co i jak. Ale najpierw chciałam zadzwonić do wetki, czy jest. Nie odbierała, więc zrezygnowałam, bo gdyby się okazało, że jej nie ma, to 1,5h jazdy na marne. Postanowiłam wyprać porządnie futerko Żurka w szamponie seidla. Potem go wyczesałam i ten strupek odpadł. Jutro go pooglądam, czy się poprawiło. Tak myślę sobie, że to miejsce jest mocno zarośnięte u niego takim zbitym futrem (nie sfilcowanym, tylko po prostu gęstym) i może tam powietrze dobrze nie dochodzi, skóra mu się tam złuszczyła i go swędziało i się aż do krwi podrapał ząbkami...
Waga utrzymana bez zmian, apetyt super, kupy super, tyłki czyste, łapki nieokupione, Mietek molestuje Żurka i jest ok.
A wczoraj na rynku kupiłam pokrzywę i mleczyki

Dobra, wiem, zaraz mi tu będziecie pisać, że na łąkę mam iść...ale u nas to jeszcze tak nie rośnie a pokrzywa to w ogóle. A ta jest polska! (borowiak.salaty.pl

) Wszystko poszło na suszenie. No dobra, dostały po 2 minimleczyki... Bo jak wieszałam, to Żurek wyszedł z zagrody pod drabinę i wąchał co tam na górze kombinuję i czemu mu nie daję...

Bardzo oba były zadowolone z minimleczyków i chciały więcej (dostały po 2

).
Jutro jadę do dziadka sadzić topinambur. Kupiłam 100bulw. Kupiłam jeszcze porzeczki, ale kurde nie doszły...więc pewnie dopiero dojdą w przyszłym tygodniu i mama sama będzie je sadzić za tydzień. Ale jutro przygotujemy ziemię

no i posadzimy topinambur, posiejemy marchewkę, pietruszkę i koperek
