Eh, nie wiem co Ci powiedzieć, przytulam bardzo mocno... Trzymam kciuki za obie świnki, zwłaszcza za Bunię, bo z Majką myślę będzie wszystko dobrze, żeby jednak było jakieś szczęśliwe zakończenie tej historii. Ja miałam bardzo niespokojne myśli i wyrzuty sumienia po mojej Miśce. Chomik 2 letni, wielotorbielowatość wątroby. Na USG nie było widać skąd te torbiele, ponieważ była to samiczka, obstawialiśmy wszyscy wraz z lekarzami, że jest duża szansa, że to jednak cysty na jajnikach, a ponieważ jedna była olbrzymia i groziła pęknięciem, decyzja operować, zresztą za naszą namową. Głównie dlatego też, że chomiczka była w dobrej kondycji jak na swój wiek. Operację przeżyła, jednak w trakcie operacji dostałam telefon od lekarki, że mamy problem, bo cysty owszem są, ale na wątrobie, nieoperacyjne, jedyne co można zrobić to je osuszyć, ale najlepiej byłoby ją po prostu uśpić śródoperacyjnie, bo rokowanie kiepskie. U mnie wszyscy w płacz, dzieci histeria, no i decyzja wraz z lekarką, że jednak dajemy jej szansę, bo jest cień nadziei, jakieś kilka procent, że cysty się nie odbudują, a przynajmniej będą się odbudowywały w b. wolnym tempie. Miśka była we w miarę dobrej kondycji przez pierwsze 5-6 dni, póki była na środkach przeciwbólowych i antybiotykach. Potem się nam posypała

Cysty oczywiście zaczęły się odbudowywać. W sumie odeszła na 11 dzień od zabiegu, tego dnia, którego mieliśmy ostatecznie zdjąć jej szwy. Miałam takie samo poczucie jak Ty teraz, że ją męczyłam

, że nie trzeba było jej ruszać itp, trzeba było podjąć męską decyzję i uśpić... A to jest zawsze najtrudniejsze. I do tego te myśli, że gdybyśmy jej nie tykali, to może jednak byłaby dużo dłużej z nami. I nie chodzi tu o kasę, choć z nas tyle nikt w życiu nie zdarł (operacja i 4dniowy pobyt w szpitaliku jakieś 200 zł, wizyty przed i po może kolejne 150 wraz z lekami, a lataliśmy też z 3 tyg z nią po wetach i 2 lecznicach), czasami wręcz nie chciano brać od nas pieniędzy, tu jakiś lek gratis, a tu USG bezpłatnie na zasadzie: bo ile można... Zresztą powiedziano nam wprost, że ludzie są różni i mało kto się decyduje aż tak walczyć o takiego malucha. Teraz jedak moje przemyślenia są takie, że zwierzaczek powyżej pewnej granicy wieku może nie udźwignąć zbyt inwazyjnego leczenia. Gdybym miała podjąć drugi raz tę decyzję, byłaby zgoła inna. Sęk w tym, że nikt z nas nie zna przyszłości i nikt nie chce wydawać wyroków i bawić się w Pana Boga. Mam nadzieję, że w przypadku Buni będzie zupełnie inaczej... Ale jak patrzę przez co ona przechodzi i przez co obie przechodzicie to mi się słabo robi. Jak dla mnie za dużo tego grzebania w tak małym ciałku, zbyt to obciążające dla świnki w takim wieku
A rachunek jak dla mnie woła o pomstę do nieba, zwłaszcza, że pamiętam początek tej całej historii i to nie Wy odwlekaliście zabieg i całe leczenie
A co do Majki, to może podrzucaj jej bezpośrednio do domku siano, niech je sama, karton żre, bo pewnie głodna, a ruszać z obawy o ból na razie zbytnio się nie chce, jedyny minus, że będzie bobczyć pod siebie i siusiać i w tym siedzieć... Trzeba może jej ten domek lekko przesuwać co jakiś czas, żeby przetuptała i można było pod nią ogarnąć.