Po długiej nieobecności znów się odzywam. Tym razem smutna wiadomość...
Wczoraj ok. 20 zdecydowałam się uspać Mirabelkę, w wieku ok. 7 lat.
Od sierpnia walczyliśmy z nowotworem, niestety bardzo szybko rósł, stworzył dużo przerzutów, które na początku nie przeszkadzały, jedynie rosły w zastraszającym tempie. Zrezygnowaliśmy z operacji, bo wiedzieliśmy, że albo się nie wybudzi, albo nie pozbiera się już po operacji, a nie było możliwości wycięcia wszystkich guzów.
W poniedziałek byłyśmy na kontroli, znaleźliśmy nowy guz w cewce moczowej, ale podejrzewałyśmy że to może być piasek/kamień więc dostawała leki moczopędne, do tego dużo pietruszki itd. Wiedziałyśmy, że jeśli to nie piasek to guz szybko zatka cewkę moczową, co wiąże się z wstecznym odpływem moczu i zaburzeniami pracy nerek.
Wczoraj ok 18 wróciłam do domu, wszystko było w porządku. Jakąś godzinę później przewróciła się na bok, nie dała rady już się podnieść, prawdopodobnie przez nerki organizm zaczął się podtruwać, do tego podejrzewamy że dostała wylewu krwi do jamy brzusznej.
Nastawiałam się już od kilku tygodni na pożegnanie się z nią, także wczoraj byłam gotowa żeby ją zabrać i się pożegnać. Nic ją nie bolało wcześniej, ale przez tą ostatnią godzinę strasznie cierpiała
Przyznam, szczerze że w końcu odetchnęłam z ulgą, wiedząc, że już nic ją nie zaboli, że poszła do Ktosia, który już na nią czeka za tęczowym mostem. Cieszę się że mogła przemieszkać u mnie ostatnie parę lat swojego życia, że wcześniej mogła być u Usi, która także ją rozpieszczała
Żegnaj Mirabelko