Wczoraj, ok. 20.25 odszedł Tamu i serce mi pękło.
Chorował już długo... Jakieś półtora roku temu zaczęły się problemy z zaleganiem włosów w żołądku, w końcu utworzyła się z nich giganytczna kula. Tamu przeszedł dość rzadką operację usunięcia bezoara z żołądka i miało być już tylko lepiej. Ale chwilę póżniej pojawił się mały nadziąślak i problemy z zębami. Nadziąślak został usunięty, a problemy z zębami zostały i jeździliśmy raz na jakiś czas do dr Judyty na korekty.
Tamu był bardzo zżyty ze swoim przyjacielem Artu. Zawsze i wszędzie razem. Nawet bezoara postanowili mieć razem, choć jest to podobno bardzo rzadka przypadłość wśród świnek.
Kiedy miesiąc temu odszedł schorowany Artu, Tamu stracił chęć życia. Do tego jeszcze dokładnie wtedy przyplątał się ropień okołowierzchołkowy. Dr ropnia oczyściła, ale ząb- bardzo problematyczny, bo ostatni- został. Jakby tego było mało- dołączyła się infekcja górnych dróg oddechowych. Ostatni nasz miesiąc to płukanie ropnia, zastrzyki, inhalacje..
Ciągle było byle jak, choć bywały i lepsze momenty.
W ostatnich dniach Tamu jednak się poddał, ropień caczął się paskudzić, nie pomogł kolejny antybiotyk i kolejne oczyszczanie..
Chciałam jeszcze jechać dalej, ratować go. Dziś rano mógł być w Warszawie.. Nie zdążyłam.
Tak, jakby nie chciał robić mi problemu..
Myślę, że nie miał sił na walkę. Nie potrafił i nie chciał żyć bez swojego Przyjaciela..
Zawsze cichy i spokojny, bardzo pogodny. I umarł tak, jak żył..
Teraz już są razem.
Dla Tamu
Do zobaczenia mój misiu...