Jesteśmy po wizycie u 2 wetów wczoraj. Co za masakra...o 12.10 żeśmy wyjechali, o 16.30 żeśmy wrócili... Miśki bardzo dzielne. A dużo "złych" rzeczy ich spotkało...
Po pierwsze Alfredo:
usg trwało godzinę...GODZINĘ.... misiek był tak wymęczony i wyżelowany (w tym ja też), że ślizgał mi się i na koniec już nie mogłam go utrzymać. Na szczęście lekarz nie golił mu brzuszka - jeden stres mniej. Podgolił tylko troszkę gardełko to badania tarczycy. Lekarz bardzo fajny, naprawdę, cierpliwy, miły, zaangażowany, profesjonalny. Badanie 100zł. Spodziewałam się więcej (po ostatnich wydatkach...). Od razu po mojej wizycie zadzwonił do mojej wetki, żeby powiedzieć co i jak, więc jak do niej zajechałam, to już wszystko wiedziała. Nie chciałam już męczyć biednego Alfredzika, ale jednak ona chciała go jeszcze zobaczyć i pomacać. Więc tak. Na tarczycy widać "coś", na lewym płacie. Nie jest to torbiel, bo nie jest wypełniona płynem. Ma to ok 6-7 mm i ma strukturę miąższową. Nie jest to wyczuwalne palcyma. Moja wetka podejrzewa, że może to być zwykły tłuszczak. Tak czy siak odradza mi operacji... Myślę, że może to wynikać z braku doświadczenia w takich operacjach tu u nas, bo pewnie w Wawie to by go od razu ciachali. Natomiast mówi, że wyniki krwi na tarczycę nie wskazują tragedii... Powtórzymy za jakiś czas. Inna sprawa dot. trzustki, coś tam z echogenicznością (czy coś tam) nie tak, więc wet zalecił badanie w kierunku cukrzycy. W dalszej kolejności, po badaniu siuśków, zrobimy badanie cukru (ale nie glukoza). W pęcherzu nadal wyszły złogi (czy coś tam) minerałów i na ściankach nerek też. Więc po badaniu siuśków włączymy leki. Poza tym nie ma żadnego stanu zapalnego w organach ani żadnego guza. Zęby już ok. Zastanawiam się nad rtg, ale sama nie wiem... Bo to znowu do innego weta jechać, a nikt mnie nie kieruje, więc może nie potrzeba....
Po drugie Żurek:
Jak po godzinie wsadziłam Alfredzika do transportera, to Żurek był całkowicie rozpłaszczony z przerażenia... U naszej wetki niestety ale musiał być poddany zabiegowi oczyszczenia dziąsełka... Wetka mówi, że z tego zalążka, co został po złamanym ząbku, może ciągle wyrastać taka ząbkowa drzazga. Trzeba to obserwować i jak znowu zobaczę, to przyjechać i oczyści. Poza tym nie ma żadnych włosów w kieszonkach i wetka pochwaliła, że jak na takie coś, co go spotkało, to naprawdę ma rewelację w paszczy

Dostał na dziąsełko maść dentisept i na wszelki wypadek tolfedynę p/bólowo. Ale nie było potrzeby podać, bo od razu sobie jadł. Dodatkowo opowiedziałam o jego bobach i dostaliśmy ultradiar do podania 1/4 tabl. 1x dziennie przez 4 dni. Zobaczymy, czy pomoże. Zapomniałam spytać, czy mogę dać boba Alfreda... Ale za to spytałam, czy mogę dać suszone jabłko i pomidorka suszonego, to powiedziała, że suszone nie powodują sraczki. A więc super, bo pomidorka suszonego Żuruś naprawdę polubił. W przeciwieństwie do świeżego. Żurek się darł strasznie jak mu tam wetka grzebała w dziąśle... Masakra i krew... Ale był strasznie dzielny mimo to...
A jeszcze przed: Alfredo przed usg miał nie jeść 2h. Więc go wsadziłam na sofę, zabarykadowałam kocami, poduchami, kartonami i krzesłami. I poszłam po trawę. Jak wróciłam Alfreda nie było...zrobił podkop pod kocem i dał nogę... Niestety zagroda była zamknięta...Już widzę ten żałosny widok, jak on chce wrócić do zagrody a tam zamknięte...Smutno mi. Ale miał się gdzie schronić, bo poszedł do namiotów na wybiegu.
Poza tym fotki:
Alfredo był tak wyżelowany, że musiałam mu brzuszek umyć w domu, potem taki smutasek był i poszedł na norkę...
A Żurek jakby nigdy nic się nie stało i nikt mu w paszczy nie grzebał, wyjadał resztki żarełka z podróży
A po sprzątaniu Alfredo po prostu padł na twarz...
A Żurek: że co? że ja? ja tylko tu sobie podjadam...
Poza tym kupiłam ziarna zbóż do zimowego sadzenia
