Wczoraj musiałam pomóc odejść Ineczce To była ciężka decyzja ale jedyna słuszna...
Na początku sierpnia zdiagnozowaliśmy u niej guza w płucu i zbierający się płyn. Samopoczucie było kiepskie ale po wdrożonym leczeniu bardzo się poprawiło. Inka zaczęła spacerować, apetyt się poprawił, nawet trochę zaczęła popkornować (na tyle na ile pozwalały jej problemy stawowe). Jeszcze w piątek na wybiegu radośnie poskakiwała, w niedzielę późnym wieczorem już zaczęła robić się podejrzana. Zwiększyłam dawki dotychczasowych leków, dorzuciłam drugi i czekałam na efekty. Efektów nie było ale w poniedziałek jeszcze ładnie jadła. Niestety we wtorek od rana słabła, próbowała jeść ale przychodziło jej to z coraz większym trudem w związku z czym trochę musiałam ją podkarmiać. Po południu była umówiona eutanazja więc nie chciałam żeby przez ostatnie godziny była głodna
Cały dzień spędziłyśmy razem na leniuchowaniu, w tej ostatniej chwili leżała na swoim ulubionym kocyku, głaskana przeze mnie i tulona przez Lusię. Lusia cały czas się do niej tuliła, nie chciała wracać do klatki...
Kochanie mam nadzieję, że byłaś u mnie szczęśliwa... Do zobaczenia