Nie radzę sobie z tym

Jeszcze wczoraj jak przyszłam na przerwę do domu to wyciągnęłam dziewczyny na łóżko, Nala trochę poczłapała, zjadła jabłuszko i tak sobie leżałyśmy przytulone. Nie myślałam, że to będą ostatnie takie przytulaski

Z domu wychodziłam przed 15 i było w miarę - Nala jeszcze ostrzegawczo dziabnęła Tolę, która ma rujkę i zbyt mocno szaleje... Z pracy przyszłam po 19, dałam im jedzenie to Nala wzięła paprykę, ugryzła kilka razy ale już więcej nie chciała...Oddychała jeszcze normalnie...Zjadłam kolację, ogarnęłam się i po 20 wzięłam ją na kolana na wieczorne mizianie. Wtedy już zauważyłam przyspieszony oddech. Chwilę ją poobserwowałam, zaczęła coraz bardziej zarzucać bokami więc pojechałam do pracy po leki...Żałuję, że nie wzięłam też ze sobą atropiny

Może wzmocniło by jej to serduszko...Koło 21.30 wróciłam z lekami to Nala dość mocno zarzucała bokami i "pykała" przez nosek. Dostała leki i miałam nadzieję, że poprawi się na tyle, że zdążę z nią dzisiaj pojechać do Szczecina...Po zastrzykach jeszcze ją nakarmiłam (na siłę zjadła 10ml ratunkowej) ale miałam wrażenie, że języczek robił jej się już siny

Położyłam ją do klatki to trochę się pokręciła i zaraz się kładła. Nie bardzo mogła sobie znaleźć miejsce bo chwilę poleżała i zaraz wstawała. Położyłam się głową przy klatce żebym w razie czego słyszała co się dzieje. Przed północą wydawało mi się, że jest trochę lepiej bo jak Nalcia leżała to ciszej pykało jej w nosku. Po północy zasnęłam a o 00.50 się obudziłam. Pierwsze co to nasłuchiwałam czy Nala pyka. Było za cicho więc poświeciłam telefonem a Nala leżała już na boczku na sianku (obok była Nutka i bardzo kopała w sianie). Wystraszona Tola siedziała w drugim końcu klatki. Wzięłam szybko Nalunię do łóżka ale była już bardzo wiotka i zimna. Przykryłam ją kołdrą, przytuliłam i mówiłam do niej...Jeszcze oddychała ale nie wiem czy była świadoma tego, że jestem obok...Po chwili oddechy robiły się coraz rzadsze aż w końcu ustały

Jak głaskałam Nalusię to pod sam koniec czułam, że futerko pod oczami zrobiło je się mokre tak jakby poleciały jej łezki:(
Do rana już nie spałam tylko cały czas płakałam...Wyglądam jak zombi a muszę siedzieć w pracy...Po południu muszę jechać na działkę zakopać Nalunię...Leży sobie teraz zawinięta w kocyk na klatce...Rano już była taka zimna, sina i sztywna:(
To jest jakiś koszmar...Nie ma już mojej ukochanej przylepki....Ona zawsze dopominała się pieszczot i lubiła dostawać buziaki w oklapnięte uszka....W ciągu kilku godzin odeszła...
Wątek w in memoriam na pewno się pojawi ale na razie nie mam siły więcej opisywać...
Dziękuję wszystkim za wsparcie