Nie pije, nie je, biegunka
: 01 maja 2015, 14:58
Witam.
Funio jest moją drugą świnką. Pierwsza zmarła dość wcześnie, bo po ok. 2 latach życia, prawdopodobnie na guza układu rozrodczego, była samiczką. Po śmierci Xsary moja mama nie mogła się otrząsnąć i bardzo chciała mieć kolejną świnkę, dlatego kupiła w zoologicznym (tak, wiem, ale czytajcie dalej) zabiedzonego malca, za wcześnie odstawionego od mamy, z za małą wagą (z tego co pamiętam, ważył około 200g, nawet wydaje mi się, że mniej), ze zniekształconą główką i zaropiałymi, czasem aż z krwistymi wybroczynami oczkami. Kupiła, bo zrobiło jej się go szkoda, bo wiedziała, że prawdopodobnie nikt go nie weźmie, bo kto by chciał "brzydką świnkę"... od razu zajął się nim wet, zdiagnozował zapalenie spojówek, wyleczyliśmy antybiotykami, wet swierdził, że główka może być wynikiem nieprawidłowego ułożenia w macicy, uciskania na malucha, lub że np. matka na nim leżała lub inne młode. Był prawdopodobnie najsłabszy z miotu, niedożywiony. Szybko się zaklimatyzował, pieszczoch jakich mało, jadł bardzo ładnie, uwielbia wszelkie warzywa i owoce, no idealnie się żyło. Później przypałętał się świerzb, leczony u tej samej pani weterynarz, u której był wcześniej i u której jestem teraz z nim, zastrzykami ładnie się wyleczył, śladu nie ma, wszystko poodrastało, było dobrze.
I teraz zaczyna się problem - teraz ma roczek i ok. 3 miesiące. W poniedziałek mama zauważyła, że zaczyna tak dziwnie pohukiwać przy jedzeniu. Ale jadł normalnie, pił normalnie, nie przejęła się za bardzo, pomyślała, że może po prostu "nauczył się nowego dźwięku" (nie wiem, jak inaczej to określić, no po prostu nie uznałyśmy tego za oznakę choroby). Jednak to huczenie było coraz częściej słyszane, właśnie przy jedzeniu. We wtorek zdecydowaliśmy się pojechać do weterynarza. Przebadała go, sprawdzała ząbki, gardło, obmacała go z każdej strony - nic nie wydało jej się dziwne. Zmierzyła temperaturę i przy wyciąganiu termometru zauważyła że ma za rzadkie odchody, i bardzo źle pachnące. Nie tak jak bobki świnkowe - naprawdę bardzo śmierdziały. Dała nam taką pastę do wciskania mu do pyszczka, kazała 3x dziennie to robić, podała dawkowanie. Przestraszyło mnie to, że jest wspomniane tylko o psach i kotach, nic o gryzoniach, no ale zaufałam i podaję do teraz. I kazała do siebie zadzwnić w środę rano, jak świnka. Nie było poprawy, więc pojechaliśmy do niej w środę, po telefonie. Dała antybiotyk. Niestety nie wiem, co to jest, co to za substancja, ten antybiotyk. Zapach ma taki strasznie chemiczny, jak spirytus trochę, jeśli to pomoże wam w identyfikacji.. niestety nie podała mi nazwy, bo też nie pytałam, nie wiem. Dostałam też taką kapsułkę białą, prawdopodobnie to coś a'la osłonowego, mówiła, że na wzmocnienie czy coś. Że 1/3 kapsułki dziennie rozrobić z wodą i podać. I karmę RodiCare instant, ratunkowa, jako dokarmianie, bo schudł. No i do domu. Po tym antybiotyku jakby trochę odżył, przestał leżeć ciągle tylko coś tam fiknął raz czy dwa, ale też ani jeść jakoś specjalnie nie zaczął, ani nic. Zaczęłyśmy z mamą dokarmiać doustnie strzykawką wodą, bo widziałyśmy, że nie pije. Kazała przyjechać następnego dnia (czwartek), na kolejną dawkę antybiotyku. Biegunka ustała, pojawiły się normalne bobki, stał się jeszcze bardziej żywy. Przyjechaliśmy w czwartek, dała kolejną dawkę antybiotyku (to wszystko podskórnie). No i teraz długi weekend, pani mówiła, że nie pracuje w majówkę, więc dała nam zastrzyki do domu, wyutłumaczyła jak podawać etc.
Tylko że po tej wizycie ani nic nie chciał jeść, nadal nie pije, leży w domku i oddycha - tyle z jego aktywności. Nawet jak próbuję dokarmiać strzykawką, to nie bardzo chce, ucieka. A wcześniej jak dawałam to siedział spokojnie i jadł, więc to nie to, że mu nie smakuje czy coś takiego. Wody kompletnie nie chce pić, jeszcze dokarmianie RodiCare jakoś znosi, ale woda to zło najgorsze. Próbuję wszystkiego - zielenina, przeróżne rzeczy, marchewki, jabłka, seler, ogórki, pomidory, papryka... wszystko, co zawsze uwielbiał i zjadał w 5 sekund - nic nie rusza. Coś przez noc ruszył pół plasterka ogórka, no i tyle. Nie wiem już, co mam robić, ręce opadają, kompletnie nie mam pomysłów. A do weta mogę pojechać dopiero w poniedziałek, bo teraz nieczynne ani nic, majówka jest.
Jakieś pomysły, co to może być? Co mam robić? Może ktoś miał już taki problem i ma jakieś złote rady? Czy może nic mu nie będzie, jak tak je? Nie wydaje mi się...
Funio jest moją drugą świnką. Pierwsza zmarła dość wcześnie, bo po ok. 2 latach życia, prawdopodobnie na guza układu rozrodczego, była samiczką. Po śmierci Xsary moja mama nie mogła się otrząsnąć i bardzo chciała mieć kolejną świnkę, dlatego kupiła w zoologicznym (tak, wiem, ale czytajcie dalej) zabiedzonego malca, za wcześnie odstawionego od mamy, z za małą wagą (z tego co pamiętam, ważył około 200g, nawet wydaje mi się, że mniej), ze zniekształconą główką i zaropiałymi, czasem aż z krwistymi wybroczynami oczkami. Kupiła, bo zrobiło jej się go szkoda, bo wiedziała, że prawdopodobnie nikt go nie weźmie, bo kto by chciał "brzydką świnkę"... od razu zajął się nim wet, zdiagnozował zapalenie spojówek, wyleczyliśmy antybiotykami, wet swierdził, że główka może być wynikiem nieprawidłowego ułożenia w macicy, uciskania na malucha, lub że np. matka na nim leżała lub inne młode. Był prawdopodobnie najsłabszy z miotu, niedożywiony. Szybko się zaklimatyzował, pieszczoch jakich mało, jadł bardzo ładnie, uwielbia wszelkie warzywa i owoce, no idealnie się żyło. Później przypałętał się świerzb, leczony u tej samej pani weterynarz, u której był wcześniej i u której jestem teraz z nim, zastrzykami ładnie się wyleczył, śladu nie ma, wszystko poodrastało, było dobrze.
I teraz zaczyna się problem - teraz ma roczek i ok. 3 miesiące. W poniedziałek mama zauważyła, że zaczyna tak dziwnie pohukiwać przy jedzeniu. Ale jadł normalnie, pił normalnie, nie przejęła się za bardzo, pomyślała, że może po prostu "nauczył się nowego dźwięku" (nie wiem, jak inaczej to określić, no po prostu nie uznałyśmy tego za oznakę choroby). Jednak to huczenie było coraz częściej słyszane, właśnie przy jedzeniu. We wtorek zdecydowaliśmy się pojechać do weterynarza. Przebadała go, sprawdzała ząbki, gardło, obmacała go z każdej strony - nic nie wydało jej się dziwne. Zmierzyła temperaturę i przy wyciąganiu termometru zauważyła że ma za rzadkie odchody, i bardzo źle pachnące. Nie tak jak bobki świnkowe - naprawdę bardzo śmierdziały. Dała nam taką pastę do wciskania mu do pyszczka, kazała 3x dziennie to robić, podała dawkowanie. Przestraszyło mnie to, że jest wspomniane tylko o psach i kotach, nic o gryzoniach, no ale zaufałam i podaję do teraz. I kazała do siebie zadzwnić w środę rano, jak świnka. Nie było poprawy, więc pojechaliśmy do niej w środę, po telefonie. Dała antybiotyk. Niestety nie wiem, co to jest, co to za substancja, ten antybiotyk. Zapach ma taki strasznie chemiczny, jak spirytus trochę, jeśli to pomoże wam w identyfikacji.. niestety nie podała mi nazwy, bo też nie pytałam, nie wiem. Dostałam też taką kapsułkę białą, prawdopodobnie to coś a'la osłonowego, mówiła, że na wzmocnienie czy coś. Że 1/3 kapsułki dziennie rozrobić z wodą i podać. I karmę RodiCare instant, ratunkowa, jako dokarmianie, bo schudł. No i do domu. Po tym antybiotyku jakby trochę odżył, przestał leżeć ciągle tylko coś tam fiknął raz czy dwa, ale też ani jeść jakoś specjalnie nie zaczął, ani nic. Zaczęłyśmy z mamą dokarmiać doustnie strzykawką wodą, bo widziałyśmy, że nie pije. Kazała przyjechać następnego dnia (czwartek), na kolejną dawkę antybiotyku. Biegunka ustała, pojawiły się normalne bobki, stał się jeszcze bardziej żywy. Przyjechaliśmy w czwartek, dała kolejną dawkę antybiotyku (to wszystko podskórnie). No i teraz długi weekend, pani mówiła, że nie pracuje w majówkę, więc dała nam zastrzyki do domu, wyutłumaczyła jak podawać etc.
Tylko że po tej wizycie ani nic nie chciał jeść, nadal nie pije, leży w domku i oddycha - tyle z jego aktywności. Nawet jak próbuję dokarmiać strzykawką, to nie bardzo chce, ucieka. A wcześniej jak dawałam to siedział spokojnie i jadł, więc to nie to, że mu nie smakuje czy coś takiego. Wody kompletnie nie chce pić, jeszcze dokarmianie RodiCare jakoś znosi, ale woda to zło najgorsze. Próbuję wszystkiego - zielenina, przeróżne rzeczy, marchewki, jabłka, seler, ogórki, pomidory, papryka... wszystko, co zawsze uwielbiał i zjadał w 5 sekund - nic nie rusza. Coś przez noc ruszył pół plasterka ogórka, no i tyle. Nie wiem już, co mam robić, ręce opadają, kompletnie nie mam pomysłów. A do weta mogę pojechać dopiero w poniedziałek, bo teraz nieczynne ani nic, majówka jest.
Jakieś pomysły, co to może być? Co mam robić? Może ktoś miał już taki problem i ma jakieś złote rady? Czy może nic mu nie będzie, jak tak je? Nie wydaje mi się...