Ślinienie, odkasływanie (jakby duszenie się), niejedzenie
: 05 paź 2013, 16:18
Witam.
Wczoraj mój prosiaczek odszedł za tm. Strasznie mi ciężko, nie mogę się z tym pogodzić. Miał ok 4 lat, myślałam, że pożyje jeszcze kilka Chciałabym się upewnić, że zrobiłam, co mogłam, aby świnka uratować.
We wtorek wyglądał zdrowo i hasał sobie, gryzł też klatkę energicznie. W środę zauważyliśmy w domu, że mało jadł, ja w tym tygodniu miałam drugie zmiany, więc dowiedziałam się wieczorem. W czwartek przed pracą trzymałam go długo na kolanach, zauważyłam, że ma mokro pod pyszczkiem i robi coś, co przypomina odkaszlywanie. Prawie nic wtedy nie zjadł, ale trochę jedzenia było skubniętego. Po pracy przestraszyłam się nie na żarty i w piątek rano pojechałam do weta. W czwartek wieczorem trząsł się, było mu zimno, siedziałam z nim i grzałam go termoforem. W piątek rano był naprawdę zimny. Również go grzałam. Weterynarz skrócił ząbki, ale powiedział, że to nie jest ich kwestia, że świnka jest chora na coś i to ją męczy. Dał 3 zastrzyki, antybiotyk, przeciwzapalny i witaminy. Świnek miał temperaturę 35 stopni i był bardzo słabiutki. Lekarz powiedział, że jak przeżyje do następnego dnia, to żebym przyjechała na kolejną dawkę antybiotyku. Ale w domu po godzinie umarł Próbowałam go dokarmiać strzykawką, jak tak z nim siedziałam. Teraz się zastanawiam, czy to go nie udławiło Boże, ja go kochałam jak swoje dziecko To tak bardzo boli, ryczę od wczoraj, brałam lek uspokajający, bo cała się trzęsłam. Świnkowi w przeszłości zdarzało się kilka dni jeść mało, obserwowałam go wtedy i wszystko wracało do normy, myślałam, że teraz też tak będzie. Zastanawiam się, czy gdybym nie miała drugich zmian i pojechała z nim w czwartek do weta, to coś by to dało....
Wczoraj mój prosiaczek odszedł za tm. Strasznie mi ciężko, nie mogę się z tym pogodzić. Miał ok 4 lat, myślałam, że pożyje jeszcze kilka Chciałabym się upewnić, że zrobiłam, co mogłam, aby świnka uratować.
We wtorek wyglądał zdrowo i hasał sobie, gryzł też klatkę energicznie. W środę zauważyliśmy w domu, że mało jadł, ja w tym tygodniu miałam drugie zmiany, więc dowiedziałam się wieczorem. W czwartek przed pracą trzymałam go długo na kolanach, zauważyłam, że ma mokro pod pyszczkiem i robi coś, co przypomina odkaszlywanie. Prawie nic wtedy nie zjadł, ale trochę jedzenia było skubniętego. Po pracy przestraszyłam się nie na żarty i w piątek rano pojechałam do weta. W czwartek wieczorem trząsł się, było mu zimno, siedziałam z nim i grzałam go termoforem. W piątek rano był naprawdę zimny. Również go grzałam. Weterynarz skrócił ząbki, ale powiedział, że to nie jest ich kwestia, że świnka jest chora na coś i to ją męczy. Dał 3 zastrzyki, antybiotyk, przeciwzapalny i witaminy. Świnek miał temperaturę 35 stopni i był bardzo słabiutki. Lekarz powiedział, że jak przeżyje do następnego dnia, to żebym przyjechała na kolejną dawkę antybiotyku. Ale w domu po godzinie umarł Próbowałam go dokarmiać strzykawką, jak tak z nim siedziałam. Teraz się zastanawiam, czy to go nie udławiło Boże, ja go kochałam jak swoje dziecko To tak bardzo boli, ryczę od wczoraj, brałam lek uspokajający, bo cała się trzęsłam. Świnkowi w przeszłości zdarzało się kilka dni jeść mało, obserwowałam go wtedy i wszystko wracało do normy, myślałam, że teraz też tak będzie. Zastanawiam się, czy gdybym nie miała drugich zmian i pojechała z nim w czwartek do weta, to coś by to dało....