Dziękujemy serdecznie za życzenia!
Nie dajmy sobie łyżką dziegciu zepsuć całej beczki z miodem. Dobrych wieści jest więcej niż tych złych. Owszem, uwierzyliśmy wetce, iż Naleśniczek jest chory, mimo, że on wygląda kwitnąco: wcina, "rodzynkuje", teleportuje się z miejsca na miejsce, rozgląda się z zaciekawieniem i zadziera nosa że hej. Diagnozy nie przyjął do wiadomości, strasznie się wyrywa przy podawaniu leków, co za siła

, to nie jest cierpiąca i słaba świnka, ale wkurzony knur:
Zabieraj te łapy Duża, bo cię strzelę z baniaka. 
Poza tym cały czas jest spokojny, tylko ten moment go rozdrażnia, bo wiadomo, służba powinna smakołyki zapodawać, a nie jakieś syropy. Z tymże, wg mojej osobistej teorii, nieco głębszy oddech miał już od dawna, jeszcze przed jesiennym chorowaniem i po wyleczeniu to się nie zmieniło. Wspominam o tym, ponieważ wtedy weci raczej przypisywali to ropniowi na krtani, a mi się wydaje, że to może być bez związku. Zapomniałam się zapytać, ale nie kazali świniaka z zapaleniem płuc jakoś izolować (staruszek planuje wpaść na imprezkę urodzinową Wicherka) ani przestawać zamieniać świnie miejscami więc nie podejmujemy żadnych zwiększonych środków ostrożności. Poza lekami oczywiście. Po tych drożdżakach u Wicherka wywaliliśmy im tekturowy domek, reszta sprzętów została po staremu. A skoro jesteśmy przy maluchach: przed marchewką i po to inne świnie.

Na diecie bezcukrowej protestowali, nawet raz ktoś (czyżby Florek?) wywalił pudło (psując naszą prowizoryczną zagrodę) i wykopał pustą miskę z kocyka na płytki:
Zobacz, naprawdę nie ma nic ciekawego do jedzenia! Za to po marcheweczce, na znak, iż strajk skończony, wyczyścili ze wzgardzonej karmy dwie miseczki i wyżarli całe siano z paśnika w tempie ekspresowym:
Wreszcie była dobra zagrycha. 
Aha, i żeby nie było, że nic nie piszę o Nicku, jego dzisiejsza waga (nie zmyślam) to dokładnie 1234 g.