Żebyście sobie nie myśleli, że to jakieś nieszczęście jest. Ten Jantar.
Po pierwsze - pyskuje i sie czasem odgryzie. Choć bez przesady.
Po drugie - jak poje, to idzie do kąta i kima, a jak kima, to sie kiwa i fuka z lekka, zawsze tak fukał, nie chory, tak ma, jak mocno śpi. Nigdy się nie rozkłada swobodnie, zawsze kima w przysiadzie, albo leży, ale na baczność. Czujny jest. Za to, jak szeleści, albo jak otwieram drzwi wejściowe, to już jest na środku i kwika.
Po trzecie - żebyście widzieli, jak ten niepełnosprawny biedak z krzywymi tylnymi łapeczkami zasuwa, kiedy daję trawę! Chyba by wygrał z laborantkami!
Wczoraj wieczorem gadałam z Elurinem przez telefon, a oni się zniecierpliwili, bo długo nie było dawane, chociaż dawno było myte i krojone. No i patrzę, a tu o, taka scena dywanikowa:
a dzisiaj trawa byla na kolację z wkładką z liści topinambura. Jak te liście znikają!:
