Dzisiaj wspominamy tych co odeszli. Jutro znowu będę pisać o moim obecnym stadzie, jakie są cudne, wspaniałe i paskudne, ale teraz przedstawię Wam nasze świnki za TM, które na zawsze pozostały w naszych sercach
Kudłacz - pierwsza świnka, która pojawiła się w domu. Był rok 1996. Rodzice zgodzili się na chomika i tak pojawiła się w domu pierwsza świnka morska. Był niesamowicie energiczny, skakał wzwyż jak zawodowiec i pierwszy wybierał się zawsze na wycieczki po mieszkaniu. Kilka dni później pojawił się w domu Hipcio jako towarzystwo dla Kudłacza. Niestety nie mam jego zdjęcia, bo nie doczekał czasu, aż udało mi się pożyczyć aparat

Hipcio był wielkim i ciężkim prosiakiem oraz leniem śmierdzącym (dosłownie). Do jedzenia się czołgał, a jak pociągnął tyłkiem, by zaznaczyć teren, to smród był powalający. Kudłacz i Hipcio byli jak Asterix i Obelix. Gdy zastawialiśmy wejście do pokoju pudłami, to Kudłacz podchodził patrzył, po czym przepuszczał Hipcia, by ten usunął przeszkodę.
Kaśka - moja cudowna świnka z akademika. Właściwie to była świnka mojej koleżanki, ale dostała mi się w spadku. Była najbardziej proludzką świnką, jaką mieliśmy. Wszelkimi sposobami pchała się do głaskania. Moja siostra spała na rozkładanym materacu w tamtym czasie, więc, jak tylko miała możliwość pchała się do łóżka by się poprzytulać. Godzinami mogła leżeć na kolanach, co zwykle kończyło się sikaniem bez żadnego ostrzeżenia i oburzonym kwikiem, gdy była z tych kolan wyrzucana. Inne świnki tolerowała, ale nie były jej potrzebne do szczęścia.
Trocinka - została znaleziona na podwórku. Najbardziej inteligentna świnka jaką mieliśmy. Początkowo bardzo agresywna, rzucała się na ręce, z czasem złagodniała, ale zawsze pozostała postrachem mojego brata. W klatce, w której mieszkała był poluzowany pręt - ciągnęła go i puszczała robiąc nieziemski hałas, gdy chciała, żeby ją wypuścić z klatki. Szczególnie efektowne to było o wczesnych godzinach porannych. Mieszkała w klatce sama, bo kiepsko zgadzała się z innymi świnkami, co nie przeszkadzało iść do drugiej klatki, samodzielnie ją otworzyć (przed wejściem był domek, na który wchodziła) i po wyrzuceniu lokatorek, rozgościć się w większym lokum.
Piszczak - świnka ze sklepu, którą trzeba było wykąpać po powrocie do domu. Po kąpieli sztywny przewrócił się na bok i leżał tak przez kilka minut. My prawie zeszliśmy na zawał, zanim zaczął ruszać nosem. Piszczak miał piękny czarny pyszczek, a reszta była wypłowiała. Chyba był chory, bo zawsze był chudy, ale w tamtych czasach ciężko było znaleźć informacje o dobrych weterynarzach, a nasze miejscowe panie weterynarz, do dzisiaj omijam szerokim łukiem. Nie mniej jednak, żył dosyć długo. Był mistrzem złodziejstwa. Tak się niepostrzeżenie przesuwał do innych świnek, że zanim się spostrzegły traciły jedzenie. W ten sam sposób przysuwał się do przytulania. Jakkolwiek inne świnki, by nie uciekały, w końcu i tak któraś kończyła z przytulonym Piszczakem. A tak w ogóle, to Piszczak był samiczką.

Piszczak to ta czarna.
Świnuśka - była to niezła wredotka. Jeśli ona spała w klatce, gdy weszła do niej inna świnka, to potrafiła lecieć przez całą klatkę, by dać tamtej dziaba. Na szczęście bez krwi. Miała na tyłku idealną kratkę. Do tego była strzelcem wyborowym i idealnym sikiem olewała inne, które zbliżyły się za bardzo do jej kupra.
Paskuda - zupełnie nie pamiętam skąd to imię, bo była to naprawdę słodka świnka. Potrafiła wcisnąć się w każdą szparę. Pewnego dnia nam zaginęła i nie mogliśmy jej znaleźć. Okazało się, że weszła do skrzyń do łóżkiem. Nie sposób było przed nią zabezpieczyć wszystkich szpar. Potrafiła też wejść na klatkę.
Bobek - miał być samiczką, ale w domu okazało się, że nie bardzo. Na szczęście obyło się bez komplikacji. Stracił jaja, ale dziewczyny i tak go prały, więc mieszkał osobno. Był niesamowicie pięknym i ciekawskim prosiakiem. Zawsze wykorzystał sytuację, by wypuścić się na większe zwiedzanie. Wyobraźcie sobie to piękne białe futerko po wyjściu spod wanny. Odszedł niestety na naszych rękach po mega wzdęciu, czego do dzisiaj nie możemy sobie wybaczyć.
Maluch - ostatnia świnka z zoologa. Po odejściu towarzyszek, zwichnęła sobie szczękę i przez 4 lata trzeba ją było karmić. Pomimo tego, było to bardzo charakterne prosię i jasno dawała znać, czego sobie życzy. Gdy raz nie została na noc zamknięta w klatce, to o 2 w nocy tak się darła, żeby ją nakarmić, że wszystkich pobudziła. Wszystko było podporządkowane karmieniu i leczeniu Malucha, ale było warto. Gdy jej zabrakło, to nagle zrobiły się trudne do zagospodarowania "dziury w czasie". Maluch też był samiczką.
Dorcia i Tycia (matka i córka) - pierwsze świnki adoptowane. Szukaliśmy towarzystwa dla Malucha i tak trafiliśmy na Stowarzyszenie. To było jeszcze za czasów starego forum (2009 rok). Przywieźliśmy je z Lubina i do dzisiaj pamiętam oburzenie Dorci, gdy Tycia przez całą drogę się do niej przytulała. Miłości pomiędzy nimi nie było. Raczej nie wchodziły sobie w drogę i preferowały inne towarzystwo. Obie były dosyć spokojnymi świnkami. Tycia zachorowała na tarczycę, co niestety wpłynęło też na inne organy i po długiej chorobie odeszła w 2014 roku. Dorcia chorowała na serce i przeżyła ok. 7 lat. To był mój słodki Pampuszek. Wspomnienie o niej zostało w wątku In memorian
http://forum.swinkimorskie.eu/viewtopic ... lit=Dorcia
Puchatka - kolejny adopciak. Wredny, paskudny. cudowny rudzielec pojawił się u nas w październiku 2014 roku. Tutaj jej wątek
http://www.forum.swinkimorskie.eu/viewt ... 70#p170087. Przyjechała od Chrumki z Warszawy. Ciężko było połączyć ją z resztą stada (Puchatka próbowała rządzić). W końcu się udało, ale Puchatka już na zawsze czuła duży respekt przed Ai. Uwielbiała kolankowanie i skakanie z różnych wysokości. Często ćwierkała po nocach. W lipcu 2015 roku okazało się, że jej macica cała wypełniona była guzem. Zabieg był trudny i teoretycznie się udał, ale w ciągu miesiąca dostała jakiegoś przeczulenia neurologicznego (bolało ją w okolicach kręgosłupa) i odeszła w drodze do weterynarza 29.08.2015.
Buba - została znaleziona w parku. My ją przywieźliśmy pociągiem z Gdańska od Valkirii w czerwcu 2014. Tutaj jej wątek adopcyjny
http://www.forum.swinkimorskie.eu/viewt ... hilit=buba. Buba była cudowną świnką. Spokojna, stonowana, ale to ona rządziła stadem. Była u nas tylko 1,5 roku, ale my czuliśmy jakby była u nas od zawsze. Chorowała na serce, miała problemy z oddychaniem, ale walczyła dzielnie. Odeszła 05.01.2016. Tutaj jej wątek w dziale In memorian
http://www.forum.swinkimorskie.eu/viewt ... hilit=buba.
Cały czas tak bardzo nam ich brakuje.
