Za radą Silje wczoraj wieczorem bacznie zacząłem przyglądać się łapce. Wyczułem, że jest ona chłodniejsza niż zdrowa - opatrunek był zbyt ciasny i podjąłem decyzję o jego demontażu. Trwało to bardzo długo i etapami, Prośka się stresowała. Inka pod niebieskim bandażem miała jeszcze biały plaster, mocno oplatający nóżkę. Demontaż zakończył się koło północy, nóżka zrobiła się ciepła (tak jak zdrowa).
Rano pojechałem do przychodni, założyli jej już sam bandaż (taki jak ten niebieski z foto) i dostałem instrukcję, by go rozwijać, smarować altacetem i zawijać. Niestety pierwsza próba zawinięcia po nasmarowaniu zakończyła się niepowodzeniem - nie byliśmy w stanie z Żoną poradzić sobie i zwinąć tak bandaża, by Inka nie skakała na łapce tylko chodziła normalnie. Finalnie musiałem po południu udać się drugi raz z prosiakiem do przychodni z prośbą o fachowe zawinięcie łapki. Lekarka powiedziała, byśmy jej więcej w domu już nie rozwijali.
W poniedziałek mamy jechać na kontrolnego rentgena. Ogólnie łapka jest opuchła i czuć wystającą, złamaną kość, ale Inka chodzi normalnie (nawet w tym bandażu). W zasadzie to nawet biega, bo próbowała uciec z klatki. Mamy nadzieję, że nie będzie kuśtykać i będzie mogła śmigać tak jak dawniej.
Chyba tutaj o tym nie pisałem, że Inka biegała zawsze wyjątkowo szybko - Beata nigdy nie jest w stanie jej dogonić, często Beata nawet nie jest w stanie nadążyć za nią zawracać. Zobaczymy jak to będzie po tym strasznym wypadku, czy nadal będzie się tak swobodnie poruszać

Ogólnie to cały czas nie mogę się pogodzić z tym co się stało
