Maluszek ma się nadspodziewanie dobrze

Ma również serdecznie dość weterynarzy, czemu dał wyraz ostatnio po zabiegu, jednym desperackim susem przesadzając moje ręce, torbę, stół i lądując na podłodze

Na oko i wymac nic sobie nie zrobił, ale poobserwuję go jeszcze trochę, kiedy działanie dragów znieczulających zupełnie minie.
Zabieg przeszedł ładnie, ładnie się wybudził (aż za, biorąc pod uwagę podjęte czynności

). Potem w ogóle wykazywał zadziwiającą nadaktywność, aż się zastanawiałam, co mu podali.
Ucha zupełnie nie dało się oczyścić, kulka kostna nie chciała się skruszyć, w całości wyjąć się jej nie da, a próby pokruszenia narzędziami mogły się skończyć poważnymi uszkodzeniami nerwów, jeśli nie śmiercią - więc została. Piasecki wyskrobał wszystko, co tylko się dało wyskrobać bez ryzyka, powiększył trochę otwór i wysmarował wszystko antybiotykiem. Kopaliny dokładnie obejrzał i wnioski są dość optymistyczne - Szogunowi paprzą w uchu zwykłe paciorkowce, więc nie jakiś straszliwy przeciwnik, do tego są limfocyty i inne komórki świadczące, że organizm sam wziął się za walkę, nie ma raczej komórek nowotworowych, za to błona śluzowa jest ładna, czysta, bez nowych rozbabrań - więc jest jakaś szansa, że się dziadostwo w końcu wchłonie. Na razie utrzymujemy veroflox i w przyszły piątek kontrola. Jest to coś, czego zawsze trzeba będzie pilnować, ale jednak inaczej się walczy z początkującym stanem zapalnym niż gęstą ropą wypełniającą kawał czaszki i trawiącą kości
Szogun je i poleguje, nawet zaczął się kłaść na prawym boku i wytrzymuje tak dłuższą chwilę, co najwyraźniej sprawia mu wielką przyjemność, bo od razu wyłazi kopyto
