W Walentynki mieliśmy czekoladowe fondue. Kluczowym zagadnieniem podczas owego romantycznego wieczorku było: ciekawe, który owoc najbardziej będzie smakował maluchom?
Ooo, jeszcze nie posprzątali, a już coś dali...
Wow, co to? Co to?
Melon, melonik przede wszystkim, no to chyba pasuje do takiego "dżentelmena" jak ja, nie?
Od razu zagruchałem, że chcę gruchę.
Musiałem tylko dojeść CC i zaraz muszę znów przegryźć tymi pałeczkami, a jak znajdę chwilkę czasu to zajrzę do tamtej kolorowej miseczki jeszcze raz...
Małe podsumowanie: mamy świnki synchroniczne! Nie widząc się nawzajem, łobuzieria chwyciła za melona, a szefostwo wybrało gruszkę. W drugim etapie konsupcji to samo! Nicek z Florkiem rzucili się na jabłko, a Naleśnik z Wicherkiem postanowili skosztować melonika. Co do walentynkowych truskawek to tylko panowie NN się nad nimi zlitowali: Naleśnik dziabnął raz, a Nicek wciągnął listki. W ciągu nocy z misek zniknęło wszystko, z wyjątkiem jak zwykle, winogron. Takie tuczące rzeczy jak np. kolba kukurydzy czy winogrono to je się w ostateczności, jak już naprawdę niczego innego nie ma, a na pewno nie po takiej uczcie.
Hmm, no i teraz zastanawiam się czy dać w tym miejscu upust mojej nawracającej hipochondrii?
Otóż wyczytałam, iż jeśli świniak ma strupek na buźce to dobrze jest odstawić mokre owoce/warzywa i przetrzymać go tylko na suchym, żeby nie dawać pożywki ewentualnym bakteriom/drożdżom/grzybom/wszelkiemu dziadostwu od którego może się pyszczek rozpaprać. Jednak Wicherek nie chce o tym słyszeć: Co ci Duża do łba strzeliło? Za trzy dni nie będzie śladu, jak zwykle, a ty chcesz mnie w międzyczasie głodzić!? Kobito, opamiętaj się natychmiast, i już żadnych pomysłów z witaminami czy śmierdzącym octeniseptem. Jestem jeszcze mały i muszę rosnąć, potrzębuję rozmaitości w menu, dużo i natychmiast! Kłi! Kłii! Kłiii!