Kiedy dojechałyśmy do domu i wypakowałyśmy cały basenowy majdan, razem ze świnią, szybko wyszło na jaw że świnia faktycznie jest w czapce. Siedziała sobie, w standardowo wyposażonej klateczce i jedynym nietypowym elementem wystroju, była polarowa czapka, pełniąca rolę norki. Świnia siedziała w niej i bała się wyściubić nosa na zewnątrz. Nawet nie wiedziałam jakiego jest koloru. Chyba przyrosła do tej czapki. Nie wylazła nawet na pojednawczego ogórka, tylko wciągnęła go w bezdenną czeluść nakrycia głowy. A mówią, że to królik wyskakuje z kapelusza. A u nas świnia z czapki. Taka promocja.
Wieczorem, jak już trochę czasu minęło postanowiłam ją wyciągnąć i zbadać co u niej słychać. Świnia była prześmieszna. Czarno-ruda, nastroszona, z dłuższymi włoskami z tyłu. Albo z przodu. Gdzie miała przód, a gdzie tył nie było do końca jasne i wymagało szczegółowszego dochodzenia. Nie było wiadomo w którą stronę głaskać. Próba kolejnego ogórka dała próbę pozytywnie dodatnią, bo jak wiadomo powszechnie, świnie dupskiem ogórka nie wciągają, wszyscy to wiedzą, znane są z tego.
Po odkryciu przodu świni było już prościej. Głaskaniem nie była na początku zachwycona, ale futerko miała jedwabiście miękkie, jak wyprane w Pervolu. Zaczęłam podejrzewać Miss Green Kindly o niecne praktyki w sprawie jej futra. Było po postu niebywałe. Nasze świnie miały szorstkawą szczecinę, już nie mówiąc o tym, że uciekały przed ręką i nieuwielbiały bezpośredniego kontaktu. Wchodził w rachubę wyłącznie kontakt pośredni: ręka – żarcie - świnia. Trochę mało satysfakcjonujący, przynajmniej z mojej strony. Jako darczyńca żarcia życzyłabym sobie więcej wdzięczności, a łapanka świń na głaski była poniżej mojej godności. Natomiast świnia w czapce była cudowna. Rozpłaszczyła mi się na kolanach, przymknęła oczka i już była moja.
Tfu, tfu, na psa urok. Albo na urok świni. Ja już mam wystarczające stado trzody morskiej. Z resztą jutro jedzie na zabieg i nie ma co się za bardzo przyzwyczajać. Im bardziej się człowiek przyzwyczai tym trudniej podejmować rozmaite konieczne decyzje. I ręce się trzęsą. Świnia do czapki marsz.
-Misiuuu, bo wiesz, jest taka świnia. I ona miała już dwie operacje, i jest wysterylizowana. I ona szuka domu, i tak sobie pomyślałam, czy by nie mogła u nas zostać na stałe. - zagaiłam nieśmiało, najsłodszym z moich głosów. Wcześniej zadbałam oczywiście o smaczny, pożywny i dietetyczny obiad, romantyczną fryzurę i ponętną garderobę, może nie do końca podkreślającą figurę, ale przynajmniej kryjącą jej niedostatki.
-Żadnych więcej świń, i tak macie duże stado. - odparł nieżyczliwie małżonek, wyraźnie całkowicie lekceważąc moje wdzięki.- będzie bardziej śmierdziało i będzie większy syf.
-A masz wrażenie, że ostatnio śmierdzi bardziej ? - spytałam podchwytliwie, trzepocząc jednocześnie wytuszowanymi do granic możliwości rzęsami. Wiatr spowodowany trzepotaniem, wzbudzał falowanie firanki w kuchni, co znacznie utrudniało spacery, wałęsającym się po szybie muchom.
-Bardziej to nie, ale jak dojdzie nowa świnia to będą więcej sikały i na pewno będzie gorzej. - wyparował kategorycznie małżonek. Wydawał się być nieugięty, ale nie po to marnowałam czas na wykwintny posiłek i wyszukaną koafiurę, żeby tak po prostu się poddać. Oskarżenie nie miało szans. Moja linia obrony była gruntownie opracowana.
-Ale ona u nas jest już od miesiąca. - odparłam słodziutko, jeszcze intensywniej wzburzając falowanie firanki. Niektóre muchy nie wytrzymały podmuchów i postanowiły odlecieć na bardziej spokojne wody.
-Coooo? Jak to od miesiąca, i ja nic o tym nie wiem? - Małżonka początkowo jakby lekko zatchnęło, po czym ryknął już pełnym głosem niczym zraniony lew na sawannie. Muchy nie miały w naszym domu łatwego życia. Jak nie huragan to nerwica.
-Mówiłam Ci, że świnia zostaje na zabieg. - wyjaśniłam z niewzruszonym spokojem, starając się zapanować nad swą równie wybuchową naturą. - No to została też i po zabiegu. - wyjaśniałam cierpliwie - I potem miała drugi zabieg, a potem się trochę zasiedziała. I dzieci ją bardzo lubią! - uderzyłam w najczulszy ton. -To co myślisz mogłaby zostać?
-To ja nawet mogę wyrazić opinię? Super. Nie zgadzam się. - z jadowitym uśmiechem odparował małżonek.
-Aaa. To nie możesz.- Zatrzepotałam ostatni raz. Wiedziałam, że jestem wygrana. Muchy robiły owację na stojąco.
-Wiedziałem. - usłyszałam wychodząc jego zrezygnowany głos.