A jak! Oczywiście, że wskoczył.

Ostatnio połączyłam Wiewiórka ze stadem i nie cynkał w ogóle, tylko uciekał gdzie pieprz rośnie jakby zniesmaczony nalotem Konika na szpinak. Zawróciłam go na prześcieradło robiąc tamę z moich kanapowych poduch i taboretów i o dziwo bardzo ładnie bawił się z Tchibo. Nie mam zdjęć, bo z duszą na ramieniu trzymałam pistolet na wodę. Na początku chwila tańców i trząchania kuprami, potem olewanie wszystkiego co się da i wzajemne wąchanie sików (fuuuj), potem obroty jak w tańcu podczas wąchania kuprów i finalnie bardzo ładne grzeczne świniazabawy.
Tchibo jest ewidentnie prowodyrem eskapad w stylu 'Hej, Wiewiór, choć poliżemy kółko od krzesła.' albo 'Hej, Wiewiór, choć przewrócimy drewniany domek i zrobimy huśtawkę!'. Wiewiórek bez diabła w tyłku grzecznie podąża, choć wciąż bałabym się dać go do klatki sam na sam z samczykiem, choć siedzi pierdoła i patrzy na drugą klatkę cały czas. Może za miesiąc, jak dołączy do nas Dianka... wtedy ta dwupoziomowa klatka byłaby fantastycznym pomysłem. Pożyjemy, zobaczymy. Konik i Wiewiór wciąż nie zabardzo się dogadują. Różnica charakterów. Konik jak widzi zielone, to nawet nie ruszy się z kocyka i nie daje już sobą pomiatać, od kiedy zdał sobie sprawę, że jest o ponad połowę większy, a Wiewiór, dopiero jak się zmęczy zwiadami, ruszy zielone. Obecność trzeciej świnki bardzo mi pomogła. Wiewiórek jest zbyt zajęty hulankami na wybiogu, aby przejmować się grą o tron. Koleżanka ochrzciła go Thyrionem.

Przy następnym wspólnym wybiegu, a raczej wyskoku

na pewno zrobię zdjęcia.