Uwaga, znów smutny wpis. W lipcu odszedł Nicek. A 27 października w swoją ostatnią drzemkę zapadł, znany nam z internetu, świnkowy celebryta – Grunio (ma swój profil na facebooku, grono fanów, przypinki itd., występuje w filmikach na youtubie oraz jest bohaterem gier komputerowych pt. Gruniożerca). Przeczytaliśmy o tym fakcie pędząc z naszym Wicherkiem na nocną pomoc lekarską. Niestety, nie zdążyliśmy. Imię Wicherek okazało się jakby prorocze, bo iskierkę życia wywiało z niego ni stąd ni zowąd. Dojechaliśmy tylko potwierdzić zgon. Usłyszeliśmy coś tam o kupieniu sobie nowego zwierzątka i że trzeba było krzyczeć od progu, że przestał już oddychać, a nie czekać, bo może się myliliśmy i jeszcze 15 minut wcześniej coś by dało się dla niego zrobić. Nie sądzę, ale pierwszy raz nie brzydziłam się, że świnka nie żyje, tylko głaskałam te wspaniałe bujne futerko. A myślałam, że nigdy nie będę potrafiła dotknąć trupa bez oporów…
Oczywiście nic nie wskazywało na to, że to ostatnie chwile malucha. Wicherek był tak samo jak zawsze ruchliwy i zainteresowany dobrym jedzonkiem. Ot, miał leciutko upaprany pyszczek i naprawdę nie wiem czemu zamiast położyć się spać, wzięłam małego na ręce, żeby mu przetrzeć ten nosek. Łatwo odeszło, nie był to glut od kataru. Przy okazji obcięłam jakiś dredzik, dałam witaminkę, zważyłam (bez zmian). Dałam mężowi na kolankowanie, mały stwierdził, że ma ochotę się przytulić do jego szyi, najpierw z jednej strony, potem z drugiej. Jak się naprzytulał, to zeskoczył niezdarnie na łóżko i przespacerował się wzdłuż całej jego długości, żeby w końcu zacząć sposobić się do lądowania na podłogę, bo już czas wracać do siebie. I wszystko byłoby fajnie, gdyby nie jeden szczegół – świnka nie wydała przez ten czas żadnego dźwięku. Kompletna cisza. Zapaliła nam się przysłowiowa czerwona lampka pt. to nie jest normalne. Nawet przy czyszczeniu nosa czy podcinaniu futerka nie zaprotestował chociażby zwykłym nerwowym wierceniem się, jakby było mu już wszystko jedno… Zrobiliśmy próbę z jedzeniem. Pietruszkę powąchał, ale patrzył za czymś lepszym.
O, koperek. Bardzo chętnie, ale jednak nie przełknę. Poodciskał tylko ślady zębów na łodyżce… Zaczął się jakby przelewać nam przez ręce. Spełniliśmy jego życzenie i daliśmy go na chwilę z powrotem do klatki, na sianko, no i do jego kolegi od zawsze – Florka. Wicherek położył się na bok i oddychał głęboko. Jednak po kwadransie ogarnął się i znów sobie normalnie siedział, troszkę łazikował. Na podróż do weta zapakowaliśmy go w ciepły, miękki kapcioch. Jednak szybko mu się to położenie znudziło więc wygramolił się z norki i sprawnie wlazł na wierzch. I w tym momencie lekko głowa mu opadła. To był czas, żeby odlecieć na zawsze. Wicherek miał cztery i pół roku.