Długo się nie odzywałam. A powinno się pisać kiedy jest dobrze..Ale najpierw czekaliśmy na wizytę kontrolną u wetki, potem czekaliśmy na to aż Zosia dojdzie do siebie…A teraz…Teraz Zosi już nie ma…
Na początku stycznia mieliśmy jechać na kontrolę. Sprawdzić czy rodicare pregno coś dało i czy cysty się ciut zmniejszyły, a przynajmniej nie rosną. Ale 29 grudnia zauważyłam, że Zosi mocno rusza się dolny siekacz. Ciężko jej było jeść warzywka. Napisałam do Pysi i nieocenionej Mas. Obserwowaliśmy. Po paru godzinach zobaczyłam, że zęba nie ma. Przeszukaliśmy kocyki. Ząb się znalazł. Po wyłamaniu zęba Zosia dobrze jadła. W zasadzie nic się nie działo, ale pojechaliśmy do wetki, sprawdzić czy przy korzeniu coś się nie dzieje. Ząb był bardzo skorodowany. No i okazało się, że jest ropień. Zosia była znieczulona do zdjęcia RTG, więc zdecydowaliśmy się na usunięcie. Zabieg był skomplikowany, ale się udał. Miała też korektę zębów. Dostaliśmy leki itd. Po przyjeździe do domu, Zosia ruszyła do sianka, zaglądała do miski z karmą. Super. Dopiero potem jak zeszły przeciwbólowe, miała zjazd. Musiałam dokarmiać, bo słabo jadła. Potem wręcz wmuszaliśmy sianko. Po ździebełku do pysia. Ale pomalutku, pomalutku doszła do siebie. Miała czasem miękkie kupki, ale wiadomo – po lekach. Tylko za suchą karmę się nie brała, więc dokarmiałam dalej. Potem każdy dzień był lepszy od drugiego. W sobotę 26 stycznia pojechaliśmy na kontrolę do weta. Ogólnie było nieźle, ale Zosia schudła 50 g i zdarzały jej się luźne kupki. Miałam kupić karmę Ziętek plus, podawać płatki owsiane , probiotyk. W niedzielę Zosia była w super formie, co chwilę głośno dopominała się o jedzenie, kilka razy podchodziła do miseczki z suchą karmą i chrupała. A wieczorem schowała się pod kocyk i nie chciała wyjść. Bardzo miękkie kupki.. rano nie chciała już jeść , trochę papki wmusiłam. W południe wcale. Po południu już miała wodnistą, brzydko pachnącą biegunkę. Pojechaliśmy do weta, nawodnił, wzmocnił. Ale nie było dużo lepiej. Wieczorem ledwo oddychała. A nad ranem zaczęła tak ciężko oddychać, jakby się dusiła. Nie dała rady nic przełknąć. I nie mogliśmy pozwolić, żeby tak się męczyła i pomogliśmy jej odejść. Jak już było z nią bardzo źle, leżała bez ruchu w klatce i oddzieliliśmy od pozostałych dwóch świnek, żeby miała spokój, to Masza przez kratki skubała ją za włoski jakby chciała powiedzieć – ej, Zosia, wstawiaj, co z tobą, chodź do nas...
Długo się zbierałam, żeby napisać, bo po jakimś czasie będzie łatwiej. Jest, ale i tak łzy lecą. Strasznie nam jej brakuje. Dziś mija tydzień jak się z nią pożegnaliśmy. Ostatnia świnka z tzw. starej ekipy. Tylko do niej wet mówił jak przyjeżdżaliśmy – Cześć Piękna! Bo faktycznie była piękna. Silna świnka, nigdy na nic nie chorowała. Nie bała się transporterka, bo zawsze jeździła do weta jako towarzystwo, ew. do wyczyszczenia uszek czy przycięcia pazurków. Miała 5 lat.
Małe po odejściu Zosi były wystraszone. Siedziały w jednym kącie klatki, obok siebie. Zwłaszcza Masza, bo była przywiązana do Zosi. No, ale mają siebie. I nas. Teraz już jest dobrze. Jedzą, biegają po całej klatce. Jest ok.
Tylko z nami jeszcze nie jest okej…
