Będzie o Loczku
O 17.40 wyruszyliśmy z Loczkiem do Vetcardii na kontrolne echo o 18.30. Po sześciu tygodniach bez vetmedinu. Już o 18.25, kiedy nadal staliśmy na Zielenieckiej, poruszając się z prędkością nażartego żółwia, zadzwoniłam do vetcardii uprzedzić, że się spóźnię. No i się spóźniłam. 20 minut. Z Mokotowa na Pragę - godzina i 10 minut. Nie warto wspominać, że jest to teoretycznie pora po korkach popołudniowych.
Loczek był wściekły, głodny, zasikany. Taki wściekły świetnie się nadał do badania u kardiologa, wiadomo, jakby cos, to się na pewno wtedy pokaże.
No i się NIC NIE POKAZAŁO!!!

kontrola za pół roku, leki nadal odstawione.
Oczywiście spóźniłam się więc i do dr Magdy w Medicavecie, no bo się wszystko poprzesuwało i caly misterny plan szlag trafił.
A tu czekało kolegę: pobieranie krwi, omawianie wyników badania moczu,, kontrolne rtg płuc i obejrzenie zębów. O ogolnym klinicznym nie wspomnę.
Krew pobrana. Co zaś do reszty - klinicznie zdrowy, w płucach czysto, wyniki moczu idealne, szkliwo się odbudowało na blask (polecamy KinonD3 i wiaminę C, oczywiście osobno

) więc w sumie największe zmartwienie nasze teraz to kaszak na udzie, który chyba trzeba będzie jednak usunąć, bo jakby nabrał...
Po uiszczeniu się, uznałam, że jak bankrutować, to czy na sto tysięcy, czy na sto dziesięć - żadna różnica! i wróciliśmy taryfą...
Aha! Braci RR mieszka już tylko dwóch. Ramonek-Bezogonek pojechał do Dodi-25 i tam ona myśli, czy z nim wytrzyma. A wcale nie jest to takie oczywiste, bo się smarkacz nie umie zachować:
https://youtu.be/kWszya_Pyp4